sobota, 27 lutego 2016

Ratatuj

        Tak, uwielbiam kupować gry na podstawie filmów i bajek, które pieruńsko mi się podobają xD Szkoda tylko, że zwykle leżą potem na półce i czekają na swoje 5 minut >.< Były już dalmatyńczyki, był Avatar, to pora na Ratatuj ze swoimi przeuroczymi szczurkami. E, no dobra, jest tylko JEDEN uroczy szczurek w całej grze, co nie zmienia faktu, że szczury są wspaniałe ;)

P.S. Gry nie udało mi się dokończyć, gdyż w ostatniej misji wyskakuje wstrętny bug. Ale o tym w odpowiednim podpunkcie.

PLUSY:
  1. Oprawa audiowizualna - gra, jak przystało na skierowaną dla młodszych graczy, ma śliczną grafikę i bardzo chwytliwą, przyjemną muzykę. Nie jest to oczywiście rewelacja na maksymalnym poziomie, ale nie razi w oczy i sprawia, że zabawa jest naprawdę dobra :)
  2. Szczurasy w fabule - uwielbiam te cudowne zwierzaki za ich inteligencję, charakterek i umiejętność przywiązywania się do opiekuna :) Jak tytuł wskazuje, wcielamy się w szczura Remy'ego, którego nietypowe umiejętności i zainteresowania kulinarne ciągle pakują w kłopoty. W grze odnajdziemy jeszcze wielu bohaterów znanych z bajki, w tym nieprzyjemnego Skinnera i ciamajdowatego Linguiniego oraz całą masę szczurowatych krewniaków. Zadanie jest proste: pomagaj swoim, unikaj ludzi. Ale czasem nie jest to tak łatwe, jakby wyglądało ;)
  3. Refleks, zręczność i logika - tytuły skierowane do młodszych odbiorców zawsze posiadają elementy mające na celu rozwijać, w przypadku Ratatuj, można nieźle poćwiczyć zdolność logicznego myślenia oraz zręczność, jakiej wymagają szczurze akrobacje. 
  4. Dubbing -  aktorzy podkładający głos w bajce pojawiają się także i w grze, co jest dobrym rozwiązaniem i bardzo silnie przypomina o filmowych bohaterach z ekranu. Poza tym wokalnie wypadają świetnie, są dopasowane do poszczególnych postaci i sytuacji. Innymi słowy, dubbing w tej grze jest iły dla ucha i bynajmniej nie przeszkadza.
  5. Remy - główny bohater został prześwietnie przedstawiony w komputerowej adaptacji. Wciąż tak samo sympatyczny, a jego sposób poruszania się jest zabawny: chybotanie się na krawędziach, komiczne ślizganie na plamach tłuszczu, grząźnięcie w wilgotnej mące czy szczurowe pocieranie nosa po bliskim spotkaniu z przeszkodami potrafi wywołać uśmiech :) 
  6. Minigry - rewelacja dla tych, którzy czują niedosyt po przejściu kampanii oraz dzieciaków, które mogą konkurować w minigrach z innymi graczami bądź komputerem. Niestety nie mam za bardzo co napisać, ponieważ przez cholerne krewetki z ostatniej misji w ogóle odechciało mi się w nie grać...
 MINUSY:
  1.  Jakość filmików - jak na dosyć porządną grafikę, scenki przerywnikowe wypadają bardzo słabo :/ Zaburza to trochę całokształt ale myślę, że odbiorcom do których skierowano ten tytuł nie będzie to za bardzo wadzić ^^
  2. Kamera - osobiście uważam to za porażkę w całej grze. Cholernie ciężko się przez nią steruje i wykonuje akrobacje, ponadto zacina się w kątach i gubi w nich naszego szczura. A misje ucieczkowe z widokiem od przodu to już w ogóle koszmar...
  3. Przypisanie klawiszy - chyba pięć czy sześć razy wychodziłam z gry żeby wejść w konfiguracje i zmienić przypisanie klawiszy... Domyślnie są one tak rozwalone po klawiaturze, że to po prostu jakiś idiota musiał ustawiać: rozrzucone daleko od siebie, bezsensownie przypisane, całkowicie nielogicznie :/
  4. Mega bug - ostatnia misja. Zbyt wiele do stracenia, żeby zaczynać całą grę od nowa. W internecie żadnego zapisu z gry, żeby móc przejść ten etap. Zero patcha naprawiającego błąd a reinstal nic nie daje, a tylko zżera czas :/ Jestem jedną z nielicznych, której krewetki nie wyskakują z garnków, jakkolwiek by to brzmiało, przez co nie mogę ich nakierować na pułapki na szczury, które mają docelowo rozwalić :/ Ten sam błąd miały ze dwie inne osoby jeszcze, ale nikt im nie udzielił pomocy. Stąd moje niezadowolenie, że musiałam zostawić grę napoczętą :/ Spróbuję może kiedyś pobrać jakiegoś torrenta i na swoim zapisie popróbować dalej... 

wtorek, 23 lutego 2016

James Cameron's AVATAR: The Game

        Na zbyt dużo akcji w grze akcji to tylko ja mogę narzekać xD Wreszcie zabrałam się za grę opartą o cudowny film, która swoją drogą stoi na półce już trzeci rok, i nieco się rozczarowałam, że nie jest bardziej w stylu action RPG, ponieważ w typowych grach akcji się nie odnajduję... ale na szczęście tytuł okazał się bardzo przyjemny, a kiedy nauczyłam się porządnie grać, okazało się, że wykonuję ostatnią misję xD Takie rzeczy to ja mam na co dzień...

PLUSY:
  1. Pandora - twórcy gry oddali cały ten piękny świat Pandory w każdym, najmniejszym szczególe. Barwny księżyc jest równie cudowny, co niebezpieczny niezależnie od wybranej frakcji. Rzecz jasna ludzie mają się trochę gorzej, bowiem fauna i flora tego miejsca staje po stronie jej rdzennych mieszkańców, czyli Na'vi. Ja tam nie narzekałam podczas gry, kwiatuszki często przychodziły mi z pomocą, kiedy żołnierze RDA atakowali wioski ;) Nie wspominając już o faunie, która tratowała, rozszarpywała albo wspierała grzbietem i siłą nóg tubylców. Poprzez kreacje świata naprawdę można poczuć się jak na seansie w kinie (szkoda tylko, że grafika już trochę gorsza..).
  2. Frakcje - po prologu kampanii, czyli dość szybko, przychodzi czas na wybranie strony konfliktu, którą chcielibyśmy wesprzeć. Pozostaje Nam więc albo dalej współpracować z ludźmi, albo zabrać ciało i oddać się pod opiekę Na'vi - osobiście przez wgląd na paskudne usposobienie gatunku ludzkiego wybrałam tubylców ^^" I grało mi się miodnie :3
  3. Na'vi - tak, tak, nie przestanę się zachwycać tą obcą rasą wzorowaną na styl błękitnych, pasiastych amerykańskich Indian. Zawsze podobały mi się w grach klasy złączone mistyczną więzią z naturą (druidzi, szamani itd.), a Na'vi w szczególności cenią sobie życie i otaczającą ich przyrodę, którą ludzie zamierzają zniszczyć i zasiedlić. Doprawdy, Cameron miał łeb tworząc tak soczyste sci-fi.
  4.  Pojazdy i wierzchowce - jeśli mamy do czynienia z dwoma tak odmiennymi obozami (po jednej stronie ludzkie karzełki, po drugiej niebieskoskóre smukłe olbrzymy), to ich środek transportu także musi być inny. Niestety nie mam pewności czy każdym pojazdem dostępnym w grze mogą się przemieszczać ludzie, ale wiem, że Na'vi otrzymali do dyspozycji standardowe złowieszcze konie, ikranyczy w pewnym momencie nawet palulukan i Toruk Makto ;) Konie można zastać w losowych miejscach na każdej mapie, jak to w końcu ze zwierzęciem w jego naturalnym środowisku, i swobodnie dosiąść, by czmychnąć z zagrożonego terytorium.
  5. Latanie - w pewnych momentach gry mamy możliwość samodzielnego sterowania własnym ikranem, co jest z początku rzeczą dosyć toporną, ale po chwili daje niesamowita frajdę :D  Nie mówiąc już o Toruku zasłaniającym cały ekran xD
  6. Pancerze i bronie - wraz ze zdobywaniem punktów doświadczenia otrzymujemy pakiety zawierające różne rzeczy: skille, bronie i pancerze odpowiednie dla danej rasy. Niesamowicie przypadły mi do gustu klanowe stroje, bardzo oryginalne i przemyślane, ale dające też niemałe profity w grze. 
  7. Film i fabuła - zaryzykowałabym stwierdzenie, że gra jest pewnego rodzaju preludium dla filmu. Praktycznie cały Avatar: the Game opiera się o konflikt zbrojny między mieszkańcami księżyca a ludzkimi najeźdźcami, którzy przestają kryć swoje zamiary podboju tego egzotycznego świata. Niestety jest to gra akcji, dlatego też nie można spodziewać się jakichś głębszych wątków fabularnych czy innych smaczków - a z miłą chęcią szarpnęłabym takiego konkretnego erpega z tego uniwersum... a wracając do tematu, dlaczego uważam to za wstęp? Ponieważ na zakończeniu bohater/bohaterka wypowiada zdanie, które nawiązuje do niedalekiej przyszłości, która objawia się w filmie. Ciekawy zabieg. Znów mam ochotę obejrzeć ten film.
MINUSY:
  1.  Modele Na'vi - prawdopodobnie to przez niezbyt ciekawą oprawę graficzną, ale z obcej rasy zrobiono straszne paskudy xD Może i Na'vi nigdy nie byli piękni, moim zdaniem to bardzo urodziwa rasa, aczkolwiek w grze widzimy samych pokrzywieńców i pomarszczeńców, poza Bayda'amo xD Tak czy owak, trochę mi to nie podeszło...
  2. Krótka kampania - wyrażnie twórcy gry postawili na tryb multiplayer i conquest polegający na starciach między stronami.Sama kampania to raptem kilka godzinnych misji, a szkoda, bo jest naprawdę wciągająca. PvP i ciągłe natłukiwanie się mnie nie przyciąga, więc raczej szybko do tytułu nie wrócę :/
  3. Akcja - niestety w grze za dużo jest akcji w stylu zabijania, a za mało tej prawdziwej, pobudzającej krążenie. W kampanii dla Na'vi nie uraczymy ucieczek, pościgów, szaleńczej jazdy wierzchem, misji na czas, bezpośrednich starć z trudnymi bossami... tak jakby kampania była tylko poboczna dla multiplayera... może i nie przepadam za tym gatunkiem, ale chciałabym czegoś więcej :/

niedziela, 21 lutego 2016

Serious Sam HD: The First Encounter

        Ogromną przyjemnością była dla mnie możliwość zagrania w odświeżoną wersję strzelanki, w którą zagrałam jako pierwszą w swoim dzieciństwie. Jak nie przepadam za tego typu tytułami, tak Serious Sam zapełnił mi czas naprawdę świetną rozrywką :D

PLUSY:
  1. HD - czyli nowa, lepsza jakość gry :D Bardzo ciepło wspominam Serious Sama w wersji pierwotnej, kanciastego i ciemnawego, ale ta odświeżona wersja jest wprost niesamowita. I bynajmniej odgrzewany kotlet nie musi smakować ohydnie, ten ma sporo nowych smaczków ;)
  2. Sam "Serious" Stone - żaden tam wypacykowany diuk czy księciunio z Bronksu... Serious Sam to zwykły facet o niebagatelnym poczuciu humoru, który tekstami zabija tak skutecznie, jak gigantycznymi spluwami wyciąganymi zza pleców xD Uwielbiam gościa za jego prosty image, stereotypowo kwadratową szczękę i w edycji HD za ciekawy tatuaż na ramieniu. No i mega plus za czerwone trampki :D
  3. Styl gry - gra jest po prostu mistrzowsko prosta i epicko głupia, co tu dużo pisać xD Ja niczego więcej nie oczekuję od tytułu, który służyć ma mojemu relaksowi i odpowiadać na potrzebę odprężenia, a Serious Sam z nawiązką  mi tego dostarcza :P 
  4. Lokacje - państwa starożytne od dzieciństwa zaprzątały moje myśli, dlatego też lokacje, które przychodzi Nam zwiedzać w Serious Sam HD: The First Encounter, są tym bardziej atrakcyjne - kto by nie chciał pozwiedzać trochę Egiptu? :D Tak, oczywiście, to tylko gra wzorująca się na klimatach egipskich, ale i tak wymiata pod tym względem. 
  5. Muzyka - oj, dawno już nóżka nie skakała, kiedy uruchamiała się muzyka "bojowa" xD Z przyjemnością przyznaję, że Croteam dopasował rewelacyjnie muzykę do swojego sztandarowego tytułu :)
  6. Arsenał - zaczynając od noża i dwóch koltów, poprzez strzelby, karabiny maszynowe, rakietnice i działka armatnie. Mega różnorodność mega oryginalnych broni wyjmowanych wprost zza pazuchy, eeee, zza pleców pana Sama. Dla każdego coś dobrego, szczególnie zaświadczyć mogą o tym hordy obalonych najeźdźców ;)
  7. Sekrety - generalnie poza samymi znajdźkami w formie amunicji, zdrowia czy pancerzy nie dają one nic poza punktami, aczkolwiek radość płynąca z wypełnienia co do joty statystyk jest bezcenna :D A poza tym, zdarza się kilka naprawdę ciekawych sekretów związanych z twórcami gry ;)
  8. Przeciwnicy - nigdy nie lubiłam strzelanek, ponieważ zawsze strzelało się do ludzi... a po co strzelać do ludzi, skoro można mieć od tego potwory? xD Tym bardziej, że jest ich mrowie, modele są bardzo oryginalne i zróżnicowane, o unikalnych umiejętnościach... no to po co jacyś nudni ludzie do tego ^^
  9. Finałowa walka - zawsze była dla mnie niesamowicie trudna, nawet na poziomie trudności Turysta... ale to  było lata temu, teraz za pierwszym razem bez większych ceregieli skopałam Ugh-Zanowi III tyłek :P Sama walka jest o tyle ciekawa, że nie skupia się wyłącznie na natrzaskiwaniu potworowi ile wlezie amunicją, ale także i na podstępie. Broń rozpocznie, a koordynacja i szybkość dokończą sprawę :)
MINUSY:
  1.  Steam'owe osiągnięcia - dla mnie to olbrzymi i w sumie jedyny minus, albowiem nie jestem, nie byłam i nie będę raczej miłośniczką starć PvP... a około 90% osiągnięć do zdobycia ogranicza się właśnie do tego trybu gry :<

środa, 17 lutego 2016

Dungeon Siege III + Treasures of the Sun

        Trzecia odsłona serii Dungeon Siege okazała się dla mnie potężnym zaskoczeniem... nieprawdopodobnie wciągająca, ale też niestety żenująco słaba. Sięgając po tytuł spodziewałam się rozgrywki bardziej przypominającej poprzednie części, a nie stricte konsolowego slashera, ale czego by innego spodziewać się po Square Enix? Obsidian mógł to jeszcze pociągnąć w dobrą stronę (i obawiam się, że jedyne plusy to ich zasługa xD), no ale stało się. Ale moment! W tej grze jest jednak swoisty blask, który kazał mi przejść ją całą bez przerwy...

PLUSY:
  1. Grafika & muzyka - całkiem przyjemne połączenie, na które nie mogę narzekać, a wręcz powinnam pochwalić :) Choć z bliskiej odległości modele postaci i otoczenia są deczko kanciaste, tak na oddalonym widoku (najczęstszy i najwygodniejszy jednak) gra wygląda całkiem przyzwoicie.
  2. Machines & magic - o taaaak, zalatuje odrobiną steampunk'u :3 Bardzo podobają mi się elementy rewolucji przemysłowej w klimatach fantasy, nadaje to pewnego rodzaju świeżości i oryginalności grze. Mechaniczni konstable, parowe cudeńka na rynku Stonebridge czy nawet machiny tego cholernego Eleganta... w to mi graj :D
  3. Dynamiczna walka - z początku ją wyklinałam, nawykłszy już do standardowych erpegów gdzie woj to woj, a mag to mag. W Dungeon Siege III nie ma tak naprawdę większego znaczenia kim grasz (no dobra, na dystans gra się lepiej xD), ponieważ i tak zmuszony jesteś używać bloków i uników na równi z atakami. Spodobało mi się, jakiej aktywności od gracza wymagają nawet najmniejsze potyczki :) No i efekty umiejętności dopełniają całokształtu ^^
  4. Anjali & Reinhart - dwie najlepsze postacie w całej grze, mniszkowata archontka Anjali oraz cynicznie rozgadany spec od magii Reinhart, i proszę mi tu nie dyskutować :P Archontka tak bardzo mi się spodobała, że była głównym czynnikiem, dla którego postanowiłam zostać przy tym tytule na dłużej niż pięć minut xD I się opłaciło ;) Szczególnie jej wszechstronność - w formie człowieka można kosić wrogów włócznią, natomiast w formie ognistej - ostrzelać na dystans potężnymi atakami. 
  5. Towarzysz - poza wsparciem w bitwie, zbędnym gadulstwem i mało znaczącym zaufaniem może także zbierać za Nas złoto :D Generalnie to zawsze lepiej przemierzać nieprzyjazne krainy z kimś u boku niż samemu, w moim przypadku był to niestety Lucas, gdyż jego umiejętności najbardziej mi do Anjali pasowały...
  6. Ścieżka do celu - bardzo dobra opcja rekompensująca brak mapy oraz ubogą minimapę w grze. Po wciśnięciu odpowiedniego klawisza, ścieżka ze złotych kul wskaże Nam kierunek, w którym powinniśmy się udać. Świetne dla osób tak wygodnickich i leniwych przy wykonywaniu zadań jak ja :D
  7. Finałowe starcie - nie tyle schematyczna batalia, co ciekawy wygląd i zdolności Spaczonego Stwórcy :3 Tak czy owak, ostateczne starcie wymagało trochę skupienia, zręczności i umiejętności kierowania wybraną postacią, ale nie okłamujmy się, cała gra taka jest xD Tak czy siak, zapadła mi pozytywnie w pamięć.
  8. Jedyne DLC - bo na szczęście tylko jedno wyszło. Treasures of the Sun jest całkiem przyzwoite, zajmuje kilka godzin życia, wprowadza Nas w tajemnice nowej, piaszczystej krainy i pozwala na zdobycie wielu legendarnych przedmiotów przydatnych w finałowej walce. Było warte tych kilku złotych :P
  9. Coś - bezsprzecznie jest to gra, która pomimo tylu wad i niespełnionych obietnic ma w sobie to coś, co trzyma gracza do ostatniego momentu fabuły. Nie jestem w stanie określić co to, aczkolwiek wiem, że przez to kiedyś do tego tytułu powrócę... jako Reinhart, oczywiście :D
MINUSY:
  1.  Filmiki... - trudno te obrazkowe przekładańce nazwać filmikami... czy naprawdę wszyscy uważają, że to takie wspaniałe i cudowne i trzeba nimi zastąpić prawdziwe filmiska z prawdziwego zdarzenia? Niestety, jak dla mnie tylko niszowe i niezależne gry mogą sobie na coś takiego pozwolić, ale nie tytuły z takim rodowodem! Smutne..
  2. Odejście od konwencji - kupując Dungeon Siege III miałam nadzieję, że będzie to tytuł podobny do jedynki i dwójki, a tu proszę, bramka nr. 3, zonk.. chyba dwa lata (jak nie więcej) przeleżała na półce i czekała na swoje pięć minut. Gdyby nosiła zupełnie inny tytuł, to słowem bym nie pisnęła, a tak... to nie jest Dungeon Siege :<
  3. Walka - pomimo całej otoczki graficznej i dynamizmu, walki są cholernie toporne... może dla konsolowców grających na padzie jest super, ale niestety, operatorzy myszek i klawiatur trochę się pomęczą z nauką wojaczki. Często miałam problem "namierzyć" odpowiedniego wroga, ponieważ "zamienienie" celu wymagało ode mnie zwrócenia się w przeciwnym kierunku a potem doskoczenia do wybranego przeciwnika. Trochę to jednak upierdliwe jest...
  4. Interfejs - taaaak, stary, niedobry, upierdliwy konsolowy interfejs zwany także "wszystko w jednym miejscu". Żeby dostać się do ekwipunku, trzeba przeklikać kilka menu. Rozkosz, kiedy przedmioty często lecą i równie często sprawdza się ich przydatność. Owszem, można przypisać klawisze do odpowiednich "okienek", ale wymagałoby to przepisania prawie wszystkich skrótów klawiszowych, a na to absolutnie nie miałam ochoty... niestety, w Dungeon Siege III klawisze przydzielone są zupełnie bezsensownie.
  5. Brak mapy - w tej grze nie istnieje coś takiego jak mapa. Minimapa, oczywiście, ale na tym się kończy. Kiedy nie wiedziałam jeszcze o ścieżce do celu, wkurzałam się niemiłosiernie na maleńką minimapkę, na której za wiele nie widać i brak dużej mapy, na której zobaczyłabym wszystko...co to za RPG, gdzie bohaterowie nie maja mapy.

niedziela, 14 lutego 2016

Hellgate: London

        Jedna z niewielu gier mojej młodości, w które potrafiłam zagrywać się godzinami, dniami, miesiącami i nadal było mi mało. Jeszcze do niedawna można było raczyć się doskonałą wersją MMO tego tytułu, czyli Hellgate: Tokyo aka Global. Do niedawna, ponieważ serwery od T3fun zostały zamknięte i głodnym Hellgate'a graczom pozostało wrócić do wersji single... uboższej zarówno graficznie, jak i fabularnie. Ale widziałam na Steam Greenlight prośbę o dodanie tej gry w wersji MMO do platformy, jakkolwiek niestety wciąż stoi w miejscu. Pozostaje czekać na ich kolejne kroki i mieć nadzieję, że będzie to spuścizna po T3fun ;)

P.S. Ciekawostka! Studio Flagship, które stworzyło Hellgate: London to stara ekipa, która odeszła od Blizzard'a ;) podobnie było z Runic i ich Torchlight'ami. Blizz ma to coś, nawet jeśli ich byli pracownicy tworzą tak dobre tytuły :P

PLUSY:
  1. Oprawa audiowizualna - osobiście uważam, że tworzenie klimatu jest jednym z ważniejszych elementów składowych dobrych tytułów, ponieważ dopełnia fabułę i współgra z ogólnym założeniem gry. W Hellgate nie można narzekać na złą grafikę, bo ta jak na 2007 rok jest całkiem porządna, w dodatku apokaliptyczna muzyka pięknie wkomponowana w wyrzynanie hord potworów pozwala na zrelaksowanie się po ciężkim dniu w życiu realnym ;) Dobra sprawa, dobra gra ^^
  2. Fabuła - wbrew pozorom istnieje i jest całkiem konkretna :) Oczywiście tylko w momencie, jeżeli wszystkich dialogów się nie przeklika, ale to urok każdego RPG. Tak generalizując... Nastąpiła apokalipsa, Ziemię niszczą hordy piekieł, a starożytny zakon Serafinów wyrusza stawić im czoła. A w tym wszystkim Murmur, najciekawszy NPC w grze ^^ Jak dla mnie wszystko o zagładzie świata niezwiązane w jakikolwiek sposób z zombie jest dobre :D
  3. Humor - pomimo groźby  zagłady wiszącej nad ludźmi, humor i tak pozostaje na poziomie. Szczególnie wspaniale cyniczny Technik 314 twarzowo gwałcony przez demona-Wyrocznię, Lucious trzymający go w pełnych ironii ryzach i masa zleceniodawców o dość specyficznych zadaniach... Lubię poważne gry o niepoważnym charakterze ;)
  4. Powiązania - jak już pisałam na wstępie Flagship to ex-pracownicy Blizzard'a, toteż można się było spodziewać pewnych nawiązań do tytułów sławetnej korporacji. I tak oto obok słyszalnych w World of Warcraft tekstów hordy (np."Strength and honor" czy "Blood and Thunder") dostrzegamy wypadające ze zleceniowych elit imiennych uszy... kto grał w Diablo II, ten zrozumie ;)
  5. Tworzenie postaci - wybór płci, klasy, koloru skóry i włosów, twarzy, budowy, wzrostu, zarostu, dodatków... czy ta gra naprawdę powstała w 2007 roku? Wiele obecnie powstających tytułów ma bardzo ubogi system personalizowania bohatera...
  6. Klasy postaci - magowie, czyli kabaliści podzieleni na specjalizacje przywoływacza i zaklinacza, łotrzykowie jako inżynierowie i strzelcy oraz wojownicy pod postacią templariuszy lub mistrzów ostrzy. Profesje jak najbardziej oryginalne i bardzo przystępne, dostosowane do konwencji gry. Przywoływacz rzundzi ;)
  7.  Interfejs - wygodny, przejrzysty, zachowany w odpowiednim stylu postapokaliptycznym spełnia wszystkie moje wcale nie tak małe wymagania :P Na dodatek perfekcyjna zmiana widoku w grze - postacie dystansowe mogą swobodnie przełączać się między widokiem z perspektywy pierwszo- i trzecioosobowej.
  8. Ekwipunek - graczom oddano do dyspozycji pełen arsenał oryginalnych broni i pancerzy, wprowadzono swobodę w manipulowaniu nim poprzez mody (ulepszacze) i zmianę kolorystyki. A pancerze są naprawdę czaderskie, podobnie jak koncentratory kabalistyczne i bronie do walki wręcz :3 Dajcie mi więcej piekielnych pancerzyków xD
  9. Lokacje - losowo generowane plus podział na lokacje sanktuaria (stacje metra) i bojowe oraz ogólna ich liczba czynią z tej gry naprawdę wartą zachodu, jeśli o eksplorację chodzi. Wszystkie są w pewien sposób ograniczone i zamknięte, ale w niczym to tak naprawdę nie przeszkadza :)
  10. Filmiki - niestety nie uraczymy ich za wiele w grze, ale za to nadrabiają bardzo wysoką jakością wykonania! Bardzo ciekawe, atrakcyjne i trzymające tematykę - jak nic ludzie Blizzard'a :D
MINUSY:
  1.  Monotonia... - misje poboczne i lokacje niestety nie grzeszą oryginalnością, złożonością czy różnorodnością... idź zabij, aktywuj, znajdź, to by było na tyle, jeśli chodzi o zadania. A co do miejsc odwiedzanych w grze, to raczej nudne robi się bieganie po podobnych ulicach, podziemiach metra, kanałach czy dzielnicach. Da się to przeżyć, ale jednak na dłuższą metę zanudza gracza :/
  2. Przedmioty i potwory zadaniowe - po prostu najbardziej arcyupierdliwa kwestia w grze. Zabij 12 potworów, na mapie jest tylko 11... Zbierz 4 przedmioty z potworów takich a takich, wypadł jeden... Przy jednej misji resetowałam grę cztery razy, a to naprawdę jest niefajne, kiedy wymagana lokacja jest ogromna, zapełniona po brzegi niepotrzebnymi mobami, a questowych jest raptem kilka rozrzuconych po całej mapie... no, zaczęłam przez to brzydko mówić :<

piątek, 12 lutego 2016

Gry komputerowe, mężczyźni i ich żony

        Ten temat już od pewnego czasu za mną chodzi, ale dopiero przy trzecim prawdziwym (osobistym) przypadku postanowiłam nieco nakreślić go publicznie. A mianowicie - podejście kobiet nie będących graczami do growego hobby ich mężów, partnerów czy narzeczonych. Naprawdę, nurtuje mnie ono niemiłosiernie, a nigdy nie miałam okazji osobiście poznać i porozmawiać z taką kobietą o jej motywach postępowania. Oczywiście, zdarzają się przypadki osób uzależnionych, spędzających na grach cały wolny (i nie tylko) czas, jednak o takich tutaj pisać nie będę. Ale nie przedłużając, przejdę do sedna sprawy.
          Swojego czasu pracowałam z facetem zakochanym po uszy w World of Warcraft, a potem także i Diablo III (na które z pewnych względów praktycznie nie mógł sobie czasowo pozwolić). W sumie nic dziwnego, każdy uważa za normalny obrazek faceta grającego w gry komputerowe. Ja się przekonałam, że dla wielu kobiet jest to cholernie nienaturalne, nienormalne i pochłania tylko czas, który mężczyzna zamiast przeznaczyć na relaks i chwilę luzu mógłby poświęcić na... no właśnie, na co? Sprzątanie? Gotowanie? Plotkowanie z (załóżmy) żoną o jej koleżaneczkach? Oglądanie z nią głupawych seriali dla kurek domowych? Jeżeli facet przychodzi wyczerpany z roboty i ma ochotę pozabijać bandziorów, porozbijać się samochodami czy dokonać heroicznych czynów, to dlaczego od razu spotyka się z komentarzem: "Znowu te durne gry? Nie masz nic lepszego do roboty?" albo moje ulubione: "Telewizję byś obejrzał a nie w te głupoty znów grasz!". Ooooooch, no tak, przecież programy w telewizji (nie piszę o kanałach rzeczywiście edukacyjnych, bo niewielu mężczyzn je ogląda) są bardzo edukacyjne, pozbawione złych treści, moralizatorskie, mężczyzna oglądając je skupia całą uwagę na wydarzeniach, jest aktywny, pobudzony itepe, itede... naprawdę kobiety tak myślą, czy tylko mężczyźni wymyślają, że one tak mówią? Rozmawiając z kilkoma dziewczynami w pracy przekonałam się, że wiele naprawdę tak uważa. Smutne.
          Cóż, uważam że gry komputerowe są pod tym względem ponad filmami czy samą telewizją, ponieważ aktywizują, zmuszają do interakcji człowieka ze sprzętem i grą. Na wydarzeniach rozgrywających się na ekranie gracz musi się skupić, musi pomyśleć, musi włożyć trochę wysiłku i niejednokrotnie zobowiązany jest oburącz operować klawiaturą i myszką (lub padem) równocześnie. A telewizja? Siedzi kartofel na kanapie, często wyłączając się przy tym kompletnie, takie cyfrowe zombie, w jednym łapsku piwo, w drugim łapsku pilot i skacze kilka godzin po czterystu kanałach... stereotyp? Niestety, z tym miałam kilka razy do czynienia, za to nie spotkałam jeszcze tłustego, zapryszczonego i obleśnego nerda komputerowego. W tym momencie niewiele kobiet odzywa się, żeby coś zrobił, a jak już, to zwykle tylko dlatego, że nic innego nie robi. Generalnie każdy ma swoje hobby, ale już naprawdę sporo razy słyszałam, że żony dosłownie ZABRANIAJĄ grać w gry swoim mężom! I tajemnicą wciąż pozostaje kwestia: dlaczego? Przecież gry nie zawsze mają wątki brutalnej przemocy, pornografii czy innych dewiacji, a sama już nie raz przy rodzinnym niedzielnym obiedzie niesmaczyłam się widokiem pewnych scen, które wypadałoby puścić w okolicach godziny dwudziestej drugiej na zakazanym kanale. I jeszcze raz pytam: o co w takim razie chodzi? Co to dla żon za różnica, czy mężczyzna spędzi godzinę nad grą czy filmem? To jego relaks, a skoro kobieta pozwala już na wiele sposobów na rozluźnienie, to dlaczego akurat nie gry? Tajemnica lasu, żadna nie chce mi tego wyjaśnić. Obawiam się, że chodzi tylko o prymitywną żeńską zasadę: "Bo ja tak mówię i tak masz robić". Heh, a jak przychodzi maraton seriali "M jak Miłość" czy inne cholerstwo, to hummerem tego od telewizora nie oderwiesz, a spróbuj przeszkodzić... 
        Rzadko stawiam się po stronie facetów, ale jeśli jest coś, czego nie lubię bardziej od samców alfa, to tylko produktów mass- i popkultury, czyli babsztyli (i pseudofeministek) xD Nie zliczę, ile to już razy z Nethey'em grałam WSPÓLNIE w gry komputerowe (tak, drogie panie, to JEST możliwe), ile razy siedziałam obok niego i entuzjazmowałam się, jak on w coś grał, nie wspominając, jak fajnie jest przerwać mężczyźnie grę tak, aby się nie pozłościł ;3 Stąd też wniosek, że raczej babom nie chodzi o to, że nie spędzają razem czasu - co to za problem usiąść razem przed kompem/konsolą i zagrać chwilę w coś wspólnie? Naprawdę, zastanawiam się, co to powoduje, a jak mnie już coś nurtuje, to staram się doprowadzić sprawę do końca.
                No, panowie, więc jak to z waszymi kobietami jest? Burzą się, że gracie? Mają jakieś swoje standardowe teksty? A może znacie ich motywy postępowania, dlaczego im się nie podoba wasze growe hobby? :)


wtorek, 9 lutego 2016

Peggle Deluxe

        Kolejna superprodukcyjka od PopCap, która w niczym nie ustępuje innym tytułom tego studia. Kto by pomyślał, że strzelanie do pomarańczowych kulek może być tak emocjonujące i relaksujące? No dobra, jest to gra dla ludzi anielsko cierpliwych i o mocnych nerwach. Dlaczego? Bo tych dwóch cech wymaga, aby całkiem przy niej nie oszaleć :D

PLUSY:
  1. Ucieszna - nie, nie zabawna: ucieszna xD Na dzień dobry poznajemy komicznego jednorożca o imieniu Bjorn, który w tonach suity Poranek Edvarda Griega wita Nas w swoim... Instytucie. Tak właśnie. A potem trzaskanie w kulki przy nieco monotonnej muzyce (co wcale nie oznacza, że beznadziejnej!), wyzbycie się wymaganych pomarańczowych pegli i przy akompaniamencie chóru wyśpiewującego Odę do Radości uzyskanie konkretnego bonusu do punktów. Bardzo mnie to bawiło przez kilka pierwszych plansz - potem robiłam sobie od tych ucieszności regularne przerwy xD
  2. Wciąga - bez dwóch zdań Peggle jest grą niesamowicie wciągającą. Potrafi zaabsorbować gracza na długie godziny, ale na szczęście pozwala też na rozgrywanie krótszych partyjek, gdy nie ma za wiele czasu albo chce się tylko... odpocząć od większych produkcji ;)
  3. Moce bohaterów - nie róbcie sobie nadziei, tu nie ma elementów RPG :P Przechodząc kolejne poziomy regularnie odblokowujemy nowych "wykładowców" posiadających unikalne umiejętności nadawane kuli, którą strzelamy w pegle. Oczywiście nie ma nic za darmo, na planszy zawsze znajdują się tylko dwa zielone pegle, których zbicie gwarantuje Nam uzyskanie mocy na kolejną, bądź kolejne, tury. Całkiem sympatyczny aspekt gry :)
  4. Pomysł - pinballe oraz brickbreaker'y stają się powoli nudne ale poprzez Peggle PopCap nadał świeżości tym gatunkom. Trudno powiedzieć, czym jest ta gierka, bo arkadówka to zbyt niewiele, by określić tę produkcję. Poza tym trochę przypomina pinball'a, trochę brickbreaker'a...
  5. Tryby rozgrywki - jak to w standardzie bywa, przede wszystkim otrzymujemy tryb solo, czyli Adventure, w którym możemy przejść wątek fabularny (którego generalnie nie ma xD). Dodatkowo do Naszej dyspozycji oddano Duel, w którym przyjdzie Nam zmierzyć się z innym graczem oraz Challenge - czyli nic innego jak wyciśnij siódme poty i spal swój układ nerwowy starając się spełnić kryteria. Eeeeeto... ja przeszłam tylko adventure xD
MINUSY:
  1.  Szczęście - niestety, ta gra w znacznie większej części wymaga od gracza szczęścia, aniżeli umiejętności przewidywania i logicznego myślenia. Układ pegli jest generowany losowo za każdym razem, co znacznie wpływa na szanse pozytywnego ukończenia poziomu... Raz można trafić na duże skupisko pomarańczowych kulek w jednym miejscu, a innym są one rozrzucone po całej planszy. Żeby było zabawniej, ja nie mam szczęścia w grach... xD

wtorek, 2 lutego 2016

The Elder Scrolls V: Skyrim - Dragonborn

        Trzeci i zarazem ostatni dodatek do prześwietnego erpega spod szyldu The Elder Scrolls przedstawia nowe przygody Smoczego Dziecięcia, a raczej dwojga Dzieciąt... bo jak się okazuje, Dovahkiin ma z kimś na pieńku ;) Naprawdę intrygująca przygoda wnosząca dość sporo ciekawostek znanych nam już z trzeciej części TES.

PLUSY:
  1. Morrowind - cały dodatek praktycznie nawiązuje do dunmerskiej popielnej krainy znanej z trzeciej odsłony serii. Solstheim, bo tak nazywa się wyspa, na którą trafiamy jest wiernym, bogatszym graficznie odwzorowaniem tego, czego mogliśmy posmakować całe lata temu, kiedy Morrowind było hitem wśród gier RPG. Naprawdę, lądując na ziemiach tej wyspy poczułam ukłucie żalu, ponieważ tyle czasu ile w dzieciństwie spędziłam nad TES III wróciło do mnie dosyć... boleśnie. Zdałam sobie sprawę z tego ile czasu minęło od tamtej pory ;) Jeżeli kochaliście Morrowind, w tym dodatku na pewno zakręci się Wam łezka tęsknoty w oku :P
  2. Muzyka - lepsza jakość i bogatsza wersja tego, co mieliśmy okazję usłyszeć w TES III, jak  okrzyki łazików, charakterystyczna melodia poranka i wieczoru, odgłosy świata... no po prostu nic, tylko melancholia dopada xD Cała oprawa muzyczna została żywcem wyrwana z Morrowind i wprowadzona do Skyrim.
  3. Lokacje - odnoszę wrażenie, że zaczynam się makabrycznie powtarzać... ale jak inaczej mam opisać coś, co dałoby się zamknąć w jednym zdaniu: "Morrowind w Skyrim"? Także i lokacje należą do tego stwierdzenia, a są bardzo klimatyczne, obszerne i pełne pobocznych zadań. A co za tym idzie - nie grozi Nam nuda, jest co robić i można nieźle podszkolić oraz wyposażyć postać. Są też świetną odskocznia od standardowej fauny i flory zimowego Skyrim :) No dobra, kraina Apocryphu doprowadzała mnie do szewskiej pasji xD
  4. Fabuła - uznani za uzurpatora zostajemy wyzwani przez ogłaszającego się jedynym prawdziwym Smoczym Dziecięciem złodupca... brzmi banalnie, owszem, banalny jest też atak kultystów i ogólna atmosfera banału. Ale mimo wszystko w wątku głównym jest to coś, co wciąga gracza i nakazuje mu już teraz ukończyć całą linię fabularną, poznać zakończenie i przekonać się, kim jest drugie Dziecię... no, przynajmniej ja tak miałam ^^"
  5. Harmaeus Mora - no kto by pomyślał, że ten dziad będzie miał cokolwiek z tym wszystkim wspólnego? A jednak, ma związek praktycznie absolutny z całą fabułą dodatku. Zdążyłam nawet drania polubić, chociaż jego kraina mnie denerwowała.
  6. Oswojenie smoka - No w końcu Dovahkiin może Krzykiem zmuszać smoki do posłuchu i traktować je jako środek transportu i... pewnego rodzaju artylerię ;) Długo na to czekałam, szczególnie, że jest to bardzo ciekawe rozwiązanie i nadaje smaczku Naszemu tytułowi. Że też takiej opcji nie było od samego początku... latanie na Alduinie <rozmarzona> ;)
  7. Finałowa walka - nie należę do osób narzekających na łatwe gry, a Skyrim takim tytułem właśnie jest, szczególnie na wysokim poziomie postaci. Jednakże ostateczne starcie z Miraakiem zmusiło mnie do napocenia się i wystawiło moją grową zręczność i elastyczność na poważną próbę, a to było bardzo miłą odskocznią od sielankowego heroizmu mojego Dovahkiina. Nawet Alduin nie był takim wyzwaniem, a w końcu zwali go Pożeraczem Światów xD
MINUSY:
  1.  Długość dodatku - a tak naprawdę, to jego krótkość. Wystarczy jeden wieczór, żeby ogarnąć całą fabułę dodatku. Pozostawia to taki troszkę niesmak, bo po wątku zdawało się, że trochę więcej będzie się działo w kampanii :/ Na szczęście pozostaje eksploracja i zadania poboczne.
  2. Kontrolowanie smoka - możemy oswajać smoki i je dosiadać oraz podróżować na ich grzbietach, ale system sterowania jest tak ubogi i tak tragiczny, że po prawdzie niewiele da się z tym smokiem zdziałać :/ Obawiam się, że moc Przymusu na smokach została stworzona tylko na potrzeby kampanii, a potem kiepsko przeniesiona do świata gry ^^"