środa, 11 października 2017

Powrót do blogowania o grach

        O Matyldo, muszę w końcu wziąć tyłek w troki i ruszyć tego trupa, którym stał się mój stary blog. W sumie, nekromanta z Diablo III nie podołał (choć i o nim parę słów muszę napisać), ale warto dać szansę nekromantom z Grim Dawn, którzy pojawią się wraz z dzisiejszym dodatkiem do tego prześwietnego aRPeGa. Muszę w  ogóle wrócić do gier, bo ostatnio jest straszna bida w moim życiu, jeśli chodzi o hobby. 
        Podsumowując, snuję się po domu targana mdłościami, nie wiem sama czy z głodu czy po prostu na zapach jedzenia, na które kiedyś ciekła mi ślinka (nie wolno mi jeść surowego mięsa, serów pleśniowych... za co takie katusze?!). Nie śpię po nocach, a jak już uda mi się zasnąć, to takie pierdoły mi się śnią, że trudno mi rano (po 11:30) pojąć co tak naprawdę się dzieje. Gram 5 minut i wyłączam grę na rzecz przytulnego, wiszącego fotela-huśtawki, ciepłego kocyka i dobrej książki. Na wypasiony PieCyk kasa się odkłada, ale zaczynam się bać, czy od maja w ogóle będę miała czas i chęci na gry... w każdym bądź razie, mój obecny stan jest dziwny i zabawny zarazem: zawsze doskonale znałam swoje ciało i jego potrzeby, a teraz czuję się, jakby już do mnie nie należało. Generalnie to już nie tylko moje ciało. Drugie serduszko już zaczęło bić. Małe graczątko już przypomina człowieczka. Wreszcie będzie z kim grać xD

        Dobra, koniec o bzdetach. Obiecuję poprawę i powrót do blogowych korzeni. Spodziewajcie się na dniach pseudo recki z Grim Dawn: Ashes of Malmouth :P

wtorek, 19 września 2017

Życie nabiera tempa

Czas od przeprowadzki "na swoje": 3 miesiące
Czas od "zmiany nazwiska": 2 miesiące
Czas od nowego życia: chyba ponad tydzień

        O rany, ostatnia nota na tym blogu sięga pamięcią do 19 czerwca, kiedy to pożegnaliśmy się z jednym życiem, a teraz witamy jedno, ale nowe. W sumie to powitamy je za jakieś 9 miesięcy (o ile wszystko będzie w porządku), ale o tym ciut później.

        Od rana miałam tak radosny nastrój, że wręcz jak księżniczkę Disney'a przystrajały mnie w piękne szaty ćwierkające ptaki i zwierzęta leśne, kwiaty rozkwitały pod mym dotykiem, a woda dźwięczała niczym najdelikatniejsze dzwoneczki. Jest 19:30 i jedyne co mogę teraz napisać, to dwa słowa. A raczej drugie to słowo, bo pierwsze to spójnik. Mianowicie: I ch*j! Jak łatwo jest rozstroić sobie humor. A jakże łatwiej tego dokonać innym.
        Dzień wolny od pracy (i tak muszę odrobić w sobotę, ale za to miałam 4 dni wolne od męczącej Cesarzowej Matki vel Dyrektorki) miałam spędzić na porządkowaniu mieszkania, a tu proszę, granie na kompie przez kilka godzin, potem czytanie książek i jedyne co mi wyszło, to prasowanie, pranie i zmywanie (ostatnie dwie rzeczy zrobiły za mnie maszyny, cóż...). Nic to, dobry humor nie mijał, w końcu mieliśmy jechać przekazać radosną nowinę staruszkom i zjeść okolicznościową pizzę, ponieważ w sobotę nie było jak - wesele trzeba było odbębnić (swoją drogą, było pięknie wyreżyserowane, aktorzy główni prawie doskonali w swej roli, a goście to chyba nie wiedzący co robić i jak się uśmiechać statyści. Nienawidzę imprez rodzinnych na 150 ludzi...). Reakcja Mamy nr 2 (nienawidzę słowa teściowa) była taka, taka... hmm, w sumie normalna. Jakbym powiedziała: kupiliśmy sobie ślicznego, małego szczeniaczka. Stwierdziłam wtedy, że chyba za bardzo dopatruję się jakichś oznak szczególnej szczęśliwości z drugiego wnuczka. Tak, drugiego, bo pierwszy przypadł dwudziestoletniemu szwagrowi i jego rok młodszej narzeczonej. Hmmm, ciekawe jak na wieść o ich dziecku zareagowali Rodzice nr 2? Moje czarne burzowe myśli grzmią, że na pewno dużo bardziej entuzjastycznie. Trudno, nawykłam do bycia albo zawsze tą gorszą, albo po prostu średnią. I tu jeszcze nasuwa się od razu moja stara, przez którą pizza źle się przyjęła na żołądku. Doskonale pamiętam, że na wieść o tym, iż moja znienawidzona bratowa (wtedy miała 30lat) zaszła w ciążę, stara wręcz nie hamowała się z radości. Co z tego że zrobiła to tylko po to, żeby nie mogli jej zwolnić? Co z tego że zafałszowała dokumenty, żeby wynikało z nich, że zaszła na tydzień przed wręczeniem wypowiedzenia? I na koniec: co z tego, że nigdy nie użyła słowa "dziecko", tylko: gówniarz, gnój, bachor, darmozjad, upierdliwiec itp., a to tylko najłagodniejsze określenia... Wracając do tematu, kiedy w końcu domyśliła się o co chodzi, nie usłyszałam żadnych gratulacji, żadnych oznak radości, szczęścia, zadowolenia, nawet głupiego "najwyższa pora". Nie. Usłyszałam za to wszystko to, w czym zamyka się moja relacja ze starą: "a co potem z pracą?" No tak - po ch*j ci dziecko, robić do usranej śmierci cza! Do roboty zapinkalać, na chlyb robić! No przecież, mój starszy brat już ma dziecko, po co im kolejny wnuk..? Nie wiem, z czego ja się tak cieszyłam tydzień temu. Wychodzi na to, że tylko ja i Nethey się cieszymy, no i kilka osób w żaden sposób z nami niespokrewnionych. W sumie całe moje doczesne życie nauczyło mnie, żeby życzliwości i miłości szukać poza rodziną - jak stara mi wyraźnie powiedziała ("jak chcesz mieć rodzinę, to sobie ją stwórz!"). Cóż.
        I tak oto zostałam wieczorową porą z niestrawnością, całkowitą niechęcią, zalążkiem doła, myślą o pójściu jutro do roboty, do stresu, do nerwów, do ludzi z różnymi chorobami. Jedyne co mnie trzyma na duchu, to że prawdopodobnie prowadzić mnie będzie kobieta, która przyjmowała mnie na ten świat. Ciekawe jakie to będzie uczucie spotkać po dwudziestu siedmiu latach kobietę, która jako pierwsza powitała mnie w tym koszmarnym świecie. Na dodatek nie chciałam wyjść i jak na złość owinęłam się pępowiną wokół szyi - chyba już wtedy wiedziałam, że światełko w tunelu nie oznacza niczego dobrego.

        Kończę już ten marudny wywód i zabieram się za kołowrotek, jak tylko zejdzie nieco z żołądka. Po prostu musiałam się wyżalić, bo naprawdę spodziewałam się gorących gratulacji, ogólnej radości i szczęśliwości, a w zamian przypierniczyłam w ścianę zwaną Rzeczywistością z taką prędkością, że do teraz dzwoni mi w uszach. 

Yupiiii...!

I ch*j..

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Krówcia odeszła na zawsze...

... pożegnała się z siostrami z klatki, a na nas specjalnie czekała... [*]


niedziela, 21 maja 2017

Ta nowa gra jest nawet całkiem zabawna...

        Zaczęłam grać w tę nową grę, o której tak głośno ostatnio w internetach. I wiecie co? Mówcie co chcecie, ale Niebieski Wieloryb po prostu wymiata!!! Dodaję zdjęcie swoich postępów - a są one naprawdę zaawansowane! 😁
⬇⬇⬇

niedziela, 23 kwietnia 2017

Flying in Broken Isles

         Od momentu wyjścia patcha 7.2.0. w World of Warcraft minęło trochę czasu. Równe "trochę" zajął mi kurs na "prawo latania" w Broken Isles. Jednak nie ma tego złego, czego Katt by nie osiągnęła przy odrobinie samozaparcia, cierpliwości i chęci - tak oto w dniu dzisiejszym zostałam szczęśliwą posiadaczką, a raczej mam wyjątkową (wielu graczy jeszcze podróżuje drogą lądową) możliwość wędrowania po krainach dodatku drogą lotniczą. 
www.wowhead.com/flying - świetny sposób na kontrolowanie postępów
        
        Muszę przyznać, że Broken Isles z lotu ptaka wyglądają fascynująco, nie wspominając już o dużo szybszym wykonywaniu World Questów. Bądź co bądź, warto było poświęcić czas :) Teraz bez przeszkód mogę szkolić kolejne postacie :D
Po usprawnieniu Feral Druida moja mainka wróciła w pełni do łask :D

        Tak swoją drogą, gra hilerkiem coraz lepsza...

piątek, 7 kwietnia 2017

Long time no see...

        Doba ma stanowczo za mało godzin. W sumie, gdyby doba miała ponad 24h, to i tak ponad 8h spędzalibyśmy w robocie, więc konkluzja nasuwa się sama - doba ma za mało godzin na życie >.< Nie, ja w pracy nie żyję, a przynajmniej nie w godzinach 9:00 - 17:00 :D Mniejsza o, znów marudzę i sypię dygresjami, a przecież tak długo mnie tu nie było. Haha, w sumie co z tego. Ej, chwila, mam napisać coś konkretnego a znów jadę jak druid po ziołach. Albo po zioła. Zależy czy druid jedzie, czy na czym jedzie. Za dużo czasu spędzam w towarzystwie dwóch niereformowalnych osobników, z czego jeden za kilka miesięcy będzie już moim mężem-osobnikiem. Świrki kompletne. Świrki do grania. Dobre świrki do belfowego party :3 
Macie chmurki, Świrki, wiem że to uwielbiacie, choć zawsze mnie wyzywacie :P

        No więc wydało się, za trzy miesiące wychodzę za mąż. W sumie żadnej zmiany nie czuję (dojdzie  wtedy też i tatuażyk maleńki, ale o nim przy stosownej nocie) :D Zabiera to niesamowite ilości z i tak ubogich pokładów czasu, jakie posiadam. Do tego końcówka remontu - malowanie, kładzenie paneli, meblowanie i mieszkanie. Też pozbawia mnie znacznych ilości wolnego. Robota - w sumie mogę te okresy dzienne wyciąć z życiorysu przy takim bossie. A tu jeszcze Legion trzeba odeprzeć, szmaty na lato nowe kupić, kompa odświeżyć (chyba pójdzie po całości...), poczytać coś sensownego... 
        W sumie pewnie dlatego mój blog umarł na jakiś czas - Legion wessał mnie praktycznie od grudnia. Mamy kwiecień. Ładny wynik - prawie 5 miesięcy z jedną grą ogrywaną niemal codziennie. Efektem tego jest olewanie innych tytułów, zaś to ciągnie za sobą pustki na blogu - nie mam o czym pisać, bo ile o WoW'ie można pisać xD Ale chyba zacznę, bo Walnięta Trójca szaleje w najlepsze xD

Nethey, wspaniałe wspomnienia, nieprawdaż..? Szybko na szczęście nie wrócą! XD

        Kobita gra chopem, a chopy kobitami, ach te realia gier MMO xD Pierwszy raz zaczęłam grać healerem (wreszcie ma kto mnie chronić :P) i muszę przyznać, że to znacznie lepsza zabawa, niż się spodziewałam ("Pater! K**wa! Wyłaź z tego!" - "Healer noob!"). Szczególnie kiedy poznałam zawiłe arkana zdolności leczniczych! No, w sumie mały addon i kilka skilli do opanowania. I zdolność przyjmowania całego rejdża i hejtu, kiedy to party daje tyłka, DPS jedzie z pullem, albo tank zgarnia całą mobią społeczność dungeona i zwala na biednego medyka niedostatek kompetencji xD Well... leczenie to cholernie poważna i odpowiedzialna rola w drużynie... w końcu to healer decyduje, kogo leczyć, więc dbaj o hilera swego, bo możesz dostać gorszego! ;P

Cała prawda o leczeniu w MMO... smutna, ale wygodna :D