czwartek, 30 czerwca 2016

Hatoful Boyfriend (Spoilery!)

        Ta mała, niepozorna gierka zniszczyła system. Po dotarciu do pierwszego zakończenia stwierdziłam, że jest to całkiem relaksująca parodia skupiająca się na wyśmiewaniu wszystkiego, co symulatory randek w sobie mają. No przecież za potencjalnych bojfrendów mamy pyszniutkie ptaszyny, główna bohaterka, w którą się wcielamy, jest absolutnie pozbawiona romantyzmu i jakby tego było mało, po prostu tępa, a wszystko odbywa się w cukierkowym klimacie japońskiej szkoły i festiwali. Ale chwila, wystarczy troszkę się wysilić i odblokować alternatywne wydarzenia, a po wczuciu się w sytuację, gwarantuję przechodzące po ciele ciarki... nie jest przyjemnie czytać o sobie jako o ofierze brutalnego mordu. Tak więc nie dajcie się zwieść, to nie jest zwyczajna parodia zwyczajnego symulatora randkowania!

PLUSY:
  1. Gatunkowy miks - momentami śmiałam się do rozpuku z sytuacji wynikających z, emm, jedynego człowieka uczęszczającego do elitarnej szkoły dla ptaków i możliwości nawiązania z niektórymi z nich bliższej znajomości. Po prawdzie nie uraczymy za wiele z samego flirtowania i randkowania, ale za to z zaskoczenia biorą nas wątki z mrożących krew w żyłach thrillerów i mrocznych gothic fantasy. Jest to dla mnie o tyle dziwne, że w jednym tytule zawarto esencje zarówno komizmu sytuacyjnego, jak i psychopatycznych horrorów.
  2. Oprawa audiowizualna - bardzo mocno nawiązuje do słodkich aż do omdlenia  japońskich symulatorów randkowych, aczkolwiek w tym tytule nie jest to tak rażące, jak by się mogło na początku wydawać. Muzyczka jest równie pokręcona jak teksty niektórych bohaterów, żywa wesoła i wręcz nasycona optymizmem, chociaż elementy rodem z dreszczowców potrafią podkręcić rosnące napięcie. Grafika jest sympatyczna, same ptaki to estetycznie dobrane wycinki ze zdjęć, a jak wygląda nasza bohaterka nigdy się na szczęście nie dowiemy (po jej tekstach nawet nie chciałabym wiedzieć jak wygląda...) xD
  3. Cała chmara ptactwa - jest w czym wybierać, nie ma co. Mamy tajnego gołębiowego agenta, snobistycznego gołębia z linii błękitnej krwi, gołębia-dachowca, narkoleptyczną przepiórkę w roli nauczyciela, psychopatycznego doktorka, egzotycznego gotha z Filipin, ptasiego ducha, a nawet osiłka tępaka w gołębiowej szacie. Ptasi panowie mają swoje ludzkie sylwetki, ale jakoś w grze możemy je ujrzeć wyłącznie podczas przedstawiania postaci (chętnym polecam komiks, na bazie którego powstała ta gra xD). Oczywiście z tym wyborem wiążą się także różnice w zakończeniach, a niektóre ptaszyny mają nawet dwa indywidualne zakończenia. Nie spodziewajcie się jednak wielkiego napisu "Happy End" na końcu niektórych...
  4. Ukryty poziom - po odblokowaniu co najmniej jednego zakończenia u każdego możliwego partnera otrzymamy dostęp do alternatywnego przebiegu wydarzeń. I tak oto już pierwszego roku w nowej szkole zostajemy brutalnie pokrojeni na kawałki, zapakowani w kartonowe pudełka i rozesłani po całej szkole, w której nagle zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. Oczywiście ptasi przyjaciele naszej protagonistki ruszają wbrew zdrowemu rozsądkowi, by dowiedzieć się, kto stoi za brutalnymi morderstwami, ponadto wytłumaczona zostaje cała historia wyginięcia ludzkości i skoku ewolucyjnego ptactwa, a także role poszczególnych przyjaciół, jakie przypadły im w udziale... naprawdę dobry kryminał sci-fi O.O
  5. Postacie poboczne - w grze mamy okazję spotkać wiele postaci pobocznych, w tym jednej z nich możemy nawet pomóc odnowić romans. Są w śród nich dobre dusze, jak papugi w kawiarni, ale niejednokrotne napotkamy chcących nam zrobić krzywdę gołębiowych bandziorów. Ptaki są straszne..
  6. Przewijanie - chyba największa zaleta tej gry, doprawdy xD A na pewno już w przypadku, kiedy przechodzi się ją raz po raz, by zdobyć ukryty poziom. W grze sporo jest kwestii niezmiennych, przegadanych i za kolejnym już razem nudnych, tak więc dobrze wtedy wcisnąć przycisk przewijania, by szybko i przyjemnie dotrzeć do interesujących nas kwestii :D
MINUSY:
  1.  Nuda... - dwa pierwsze "romanse" były ciekawe, ale nie oszukujmy się - w tej grze jedyna zmienna to wybory. A w niektórych przypadkach trzeba je przechodzić wciąż i wciąż, aż do zmęczenia. Tak więc prawdziwa gra zaczyna się od ukrytego poziomu, czyli od końca ^^"
  2. Brak emocji - w kółko te same zdjęcia w tej samej pozycji, czasem jedynie ptaszyska ubrane są w jakiś garnitur czy kimono, ale nadal w proporcji: jeden ptak = jedno zdjęcie. Nie uśmiechają się, nie płaczą, nie są smutne, nie krzyczą, nie wściekają się, nie rumienią, a jedyne momenty, gdy możemy ujrzeć inne ujęcie towarzysza, to jego specjalne zakończenie (jeśli je ma). A szkoda :/

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Dead Island

        Produkcje dotyczące zombie zawsze traktowałam bardzo na dystans, byłam wręcz zniechęcona, kiedy przyszło mi grać w tytuły polegające na wytłukiwaniu hord w dziwny sposób zainfekowanych, skażonych czy zmutowanych niegdysiejszych ludzi. Pewnie w przypadku Dead Island byłoby podobnie, gdyby nie elementy survivalu, które po prostu obudziły we mnie nowe nadzieje. Dzięki temu właśnie ta gra jawi mi się jako dość odświeżający gatunek komputerowej rozrywki, tym bardziej, że z jako takim survivalem nie miałam jeszcze do czynienia, choć bacznie mu się przyglądałam. Co do samej produkcji to fabuła jest dosyć przygnębiająca i momentami irytuje bohaterami (a raczej jedną NPC), ale na tyle prawdziwa, na ile pozwala jej fikcja naukowa, do tego potrafi przytrzymać gracza na dłużej przy monitorze. No i ma Polskie korzenie, o czym wielu zapomina ;)

PLUSY:
  1. Przetrwanie - to, że chwycisz łopatę w łapę i rzucisz się z bitewnym okrzykiem na wrogów absolutnie nie gwarantuje Ci przejścia gry. Ale jest pewne, że z takim podejściem nie przetrwasz choćby pięciu sekund starcia z trzema zombie. A tych jest więcej, niż możesz sobie wyobrazić. I są dosłownie wszędzie. Wiele aspektów gry działa na niekorzyść gracza, ale wystarczy trochę cierpliwości, skupienia i taktyki, aby utorować sobie drogę do ucieczki z wyspy zarażonych. Nasza postać męczy się podczas walki czy używania sprintu, broń nie jest wieczna i zmuszeni jesteśmy ją naprawiać, do tego zdolność rozpoznawania odgłosów i śladów zdecydowanie pozwoli na szybsze i skuteczniejsze reagowanie. Możemy też ulepszyć zdobywane bronie, dodając do nich obrażenia od ognia, elektryczności, trucizn itp. Gdyby nie ten znaczący survival, Dead Island byłoby tylko kolejną nudną produkcją o sztampowych już zombiakach. 
  2. Fabuła - żadna rewelacja, ot dziwaczny wirus atakuje ludzi, tworząc z nich oszalałą tłuszczę pożerających się wzajemnie zombie. Oczywiście nie może zabraknąć protagonistów, ludzi odpornych na wirusa, zwanych ocalałymi (nie zapominajmy o tej gorszej ludzkiej stronie - bandytach i szabrownikach), w tym czterech grywalnych bohaterów o indywidualnych umiejętnościach do wyboru. Jakby to standardowo nie brzmiało, ja uwielbiam choćby szczątkowe smaczki science-fiction :3
  3. Świat gry - bardzo brutalna ironia: piękna, rajska wyspa rodem z najbardziej luksusowych ofert podróży staje się nosicielką i więzieniem tysięcy skażonych istot, a także garstki tych, którym udało się pozostać przy zdrowiu i zmysłach. Gra oferuje otwarty świat/wyspę, po której na przestrzeni trzech pierwszych aktów możemy się poruszać z pełną swobodą lub za pomocą opcji "szybkiej podróży" dostępnej na mapach wiszących w głównych ludzkich ośrodkach. Wyjątkiem jest wyspa więzienna, czyli akt IV, z której nie ma powrotu.
  4.  Rozwój postaci - jak wspomniałam już powyżej, do dyspozycji gracza oddano czwórkę protagonistów, z których każdy posiada jakieś szczególne umiejętności niedostępne dla innych. Tak więc Purna ma talent do posługiwania się bronią palną, Xian to doskonała szermierka i zabójczyni, Sam B to twardziel rozmiłowany w ciężkich młotach, a Logan (mój wybór) to bezwzględny geniusz broni miotanej. Każdy z tych bohaterów posiada trzy drzewka umiejętności (furia, broń, przetrwanie) uzależnione od preferencji i rozwijane dzięki punktom otrzymywanym za kolejne poziomy doświadczenia. zapachniało erpegiem ;)
  5. Samochód - cholery dostawałam przy kilku pierwszych jazdach, a to dlatego, że przednia szyba jest irytująco wąziutka, a kierownica znajduje się po prawej stronie, co dla lewostronnych może być odrobinę upierdliwiające. Z czasem jednak nauczyłam się prowadzić ze skutkiem miażdżącym dla wybiegających zombie i z przyjemnością woziłam cztery litery Logana z jednego końca wyspy na drugi xD
  6. Furia - zdolności przetrwania to jedno, ale w grze zdarzają się momenty, kiedy nawet Bear Grylls by sobie nie poradził. Albo nie, on by sobie poradził... mniejsza o, w sytuacjach kiedy naprawdę roi się od przeciwników, warto doprowadzić postać do furii i z zimną krwią w spowolnionym tempie wymordować wszystko co ryczy i chrzęści w naszą stronę. Oczywiście szaleństwo ma swój pasek ładowania oraz czas trwania i warto rozwijać drzewko dotyczące furii, bowiem jest to doprawdy umiejętność godna anioła zagłady ^^
  7. Misje - dzięki przytłaczającej ilości zadań pobocznych, wyzwań i misji głównych, gra jest naprawdę długą i zadowalającą produkcją, w której trudno narzekać na nudę. Standardowe "przynieś, wynieś i pozamiataj" dają poczucie raczej spełnienia dobrego uczynku, pozwalają pomóc innym ocalałym a nawet uratować ich przed śmiercią (nawet głodową), do tego sporo punktów doświadczenia, niebanalne przedmioty i nagrody rekompensują niejednokrotne trudy i zgony. Jakby tego było mało, twórcy byli na tyle pomysłowi, by nasi protagoniści otrzymywali zadania spisane odręcznym pismem na kartkach papieru xD
  8. Skalowanie poziomu przeciwników - miły bardzo akcent, dzięki któremu gra jest niemałym wyzwaniem od początku do końca ^^ Dokądkolwiek byśmy nie poszli, czego byśmy nie zrobili, przeciwnicy zawsze będą dorównywali nam poziomem i nie pozwolą na chwilę wytchnienia.
MINUSY:
  1.  Multiplayer - wydawałoby się, że w każdej grze kooperacja jest świetna, ale jak dla mnie w Dead Island tryb multiplayer wprowadza tylko niepotrzebny zamęt, chaos. Próbowałam grać ze znajomymi, próbowałam z obcymi i jak z tymi pierwszymi jeszcze się nie odnajdywałam, to z tymi drugimi miałam ochotę usiąść i zapłakać nad ich głupotą. Multi powiedziałam stanowcze NIE, a singla przeszłam z przyjemnością.
  2. Respawn przeciwników - byłaby to doprawdy super sprawa, gdyby nie było to tak szybkie. Wystarczy nieco oddalić się od wyczyszczonego obszaru, by za chwile na nowo zapełnił się on przeciwnikami. Było to o tyle wkurzające, że podczas wycofywania się przed hordą, bardzo łatwo można było wpaść w kolejną pomimo tego, że wcześniej wybiło się już tamtejszych złamasów.

piątek, 24 czerwca 2016

Steam Summer Sale 2016 - starociowe i perełkowe zakupy!

        Nie, to nie jest kolejny post na kolejnej stronie dotyczący szału cen na platformie Steam. Generalnie to niespecjalnie jestem szczęśliwa, bo odłożone na tę okazję fundusze tak smutno na mnie zerkają z cyfrowego portfela, niewykorzystane tak, jak sobie zaplanowałam. Ale akurat u mnie rzadko bywa jak wedle planu, więc powinnam być przyzwyczajona ^^" 
         Najbardziej zależało mi na jednej produkcji, a mianowicie Grim Dawn wiszące na 25% obniżce za 18 ojro... no ok, na Allegro gifty są już za trochę ponad 70zł co daje lepszy wynik. Do tego kilka babskich visual noveli, indycze RPG i kilka śmietkowych, mało znaczących w branży gier. Odpuszczam sobie gry, które mogę nabyć w pudełkach w Polsce, ale tu też miałam cichutką nadzieję na jakieś naprawdę "summer" obniżki za eurasie xD
        Ale dość marudzenia i jęczenia, ponieważ jestem naprawdę zadowolona z zakupów, jakich dokonałam za malutkie centuśki xD W sumie to chyba tak bardzo ucieszyło mnie Dynomite!, gra z dzieciństwa, której wersję demo z jakiejś płyty dołączonej do czasopisma o komputerach ogrywałam godzinami (chociaż nie było możliwości zapisu i było tylko kilka pierwszych fossili) xD Aż się łezka w oku kręci jak słyszę te "jurassic combo!", "Fire in the hole!" albo lalkowe wręcz "mama!" rozbijając dinozaurowe jajka :D 
        Drugim tytułem jest Zuma w stylu RPG, czyli Marble Duel, no i rzecz jasna jako trzeci dorwałam erpeg w stylu match 3, co wprost uwielbiam - BloodGate xD No więc nie mogę powiedzieć, że nic nie kupiłam i przecena w ogóle jest be. Bo nie jest be, be są ceny gier AA i AAA xD Zresztą, jak ostatnio widziałam ceny na Muve.pl, to zaczęłam sie zastanawiać, czy mój pecet to przypadkiem konsola nie jest >.<

        Też macie wrażenie, że ceny premier na PC stanowczo poszły do góry?

poniedziałek, 13 czerwca 2016

World of Warcraft: Legion - pierwsze spojrzenie (wersja beta)

        Na samym początku od razu zaznaczam, że nie będę tu robiła aktualnej listy błędów i niedociągnięć, bo jak sama nazwa "Beta" wskazuje, jeszcze ich wiele tutaj znajdziemy ;) Jest za to trochę nowinek i ciekawostek z najnowszego dodatku do klasyki MMO - World of Warcraft. Nie mogłam się już doczekać, aż światło dzienne ujrzy część poświęcona największemu zdrajcy Azeroth, Illidanowi oraz łowcom demonów, których naprawdę długo już brakowało w tym świecie.
        Kreator postaci w przypadku łowców demonów jest bardzo urozmaicony i nie ogranicza się już wyłącznie do zmiany kilku podstawowych cech jak włosy, twarze, kolory czy dodatki. Gracze otrzymają możliwość wyboru kształtu rogów, opaski, kształtu i kolorów tatuaży, ponadto znajdziemy nowe skórki - ale to wszystko za cenę ograniczeń rasowych. Tylko elfie rasy będą miały możliwość powstania jako łowcy demonów, w sumie logiczne, aczkolwiek gdyby nie wyraźny podział na frakcje, mogłyby to być tylko nocne elfy. Miałam dylemat kim rozpocząć przygodę przez wzgląd na lojalność wobec Hordy, ale nocne elfy przeważyły szalę, z czystego sentymentu ;)

         Jak było w przypadku Rycerzy Śmierci we Wrath of the Lich King, tak i tutaj rozpoczynamy zabawę postacią na wysokim poziomie, aktualnie jest to 98 lvl, podczas gdy maksymalny osiągalny poziom podniesiono do 110. Czyli do roboty trochę mamy :D No i całkiem udany wierzchowiec na prawie dzień dobry xD Zaczynanie gry na wysokim poziomie nie jest dla mnie przyjemne, ponieważ lubię poznawać postać praktycznie od zera i chociaż w przypadku Legionu mamy okazję na zapoznanie się z naszą postacią i wachlarzem jej zdolności, to mimo wszystko mnie psuje to zabawę ^^"
         No właśnie, zdolności - te są bardzo ciekawe. Teraz każdy łotrzyk i koci druid będzie mógł robić w gacie na polach bitew, ponieważ ich niewidzialność trafia na barierę nie do przebicia. Łowcy demonów mają zdolność wykrywania życia, co uczyni ich naprawdę niebezpiecznymi dla pewnych klas. Do tego dochodzi trochę agresywnych umiejętności AoE, mobilność w walce, trochę self buffów podnoszących uniki i obronę i co tam jeszcze. Grałam raptem kilka godzin, niewiele miałam okazję poznać, ale jak na pierwsze wrażenie to i tak dostałam całkiem sporo ;)
        Na zdjęciu obok można podejrzeć efekt umiejętności AoE Eye Beam (lasery z oczu, no cóż... ^^"), podczas którego nasz bohater zmienia się na czas trwania umiejętności w demona. Ooooch, sam demon we własnej osobie także będzie, nie ma się co martwić.

         No właśnie, kolejna przyjemnostka w nowej klasie to możliwość chwilowej przemiany w demona, która znacząco wpływa na statystyki i umiejętności naszego łowcy. Krótko trwa, długo się ładuje, ale potrafi uratować tyłek w kryzysowych sytuacjach ^^"




        Dobra wiadomość dla leniwych graczy, którzy mają dosyć wbiegania na pagórki i zeskakiwanie z gór z ryzykiem zaliczenia zgonu. Dzięki demonicznym skrzydłom możemy swobodnie szybować z wysokich szczytów bez ryzyka utraty życia, natomiast podwójny skok umożliwi bezstresowe wspinanie się na wzniesienia bez obierania okrężnej ścieżki. W wielu przypadkach w fabule wykorzystanie tych bonusów jest wymagane do wykonania niektórych misji, ale jest to o tyle urozmaiceniem, co przyjemnością :)

         Jak już w każdym dodatku przystało, do dyspozycji graczy oddana została nowa kraina - the Broken Isles. Tu chyba za wiele nie trzeba tłumaczyć, poza tym jeszcze nie miała okazji pobiegać sobie po niej dla przyjemności - kampania zabiera praktycznie cały mój czas w grze ^^ Ale wiem, że poziomy przeciwników w nowych lokacjach skalują się do poziomu postaci, a mnie się ten pomysł bardzo podoba, w sumie jest to odświeżenie tematu eksploracji :)
         Blizzard rozwiązał też problem transmogryfikacji przedmiotów, które dotychczas trzeba było upychać gdzie się da, albowiem posiadanie ich fizycznie było konieczne do przerobienia przedmiotu. Teraz wystarczy, że znajdziemy jakikolwiek przedmiot, a jego wygląd zostanie dodany na stałe do nowej zakładki w "Kolekcjach" o nazwie "Wygląd". A to oznacza dużo miejsca w banku depozytowym :3
 
         Fabuła w kampanii jest jak dla mnie odrobinę przegadana, szczególnie kiedy mamy do czynienia z Khadgar'em, aczkolwiek wątek główny łowców demonów robi wrażenie. Znów spotkamy starych złodupców, znów znajdziemy niespodziewanych sojuszników i poza nową krainą, podziemiami, raidami i PvP tak naprawdę niewiele się zmienia. Co dla mnie jest in plus, rdzeń pozostaje ten sam, a świat cały czas się rozwija.

            Zdobycie pierwszego przedmiotu legendarnego w grze to chwile chwały i radości :D Bardzo przyjemnie zrobiono system przedmiotów legendarnych, które możemy rozwijać na swój własny sposób. Oczywiście jeszcze do tego nie doszłam, ale przedmiot jest, umiejętność dawana przez niego jest, chęci są, to czas ruszać i odkrywać dalej :)




       
      

piątek, 10 czerwca 2016

Warcraft: Początek

        Czekajcie, czekajcie, niech no trochę ochłonę, tak na świeżo to delikatnie ujmując ciężko pisać...Ok, dobra, zaczynam. Po pierwsze pojęcia nie mam, za co film Warcraft dostał tak niskie noty, kogoś chyba ból dupy ścisnął, że wyszło lepiej niż sądzili. Albo nie zna uniwersum, albo nie grał w żadną z gier albo po prostu ma wymagania większe niż istnieją możliwości. Ta produkcja jest po prostu wyczepiście zajebista! I nie, bynajmniej nie piszę tego jako fanka Blizzard'a, miłośniczka Warcraft'a czy maniaczka czego tam jeszcze z nimi i fantastyką związanego. Film zrobił na mnie po prostu ogromnie pozytywne wrażenie, zapewne nawet jakbym nie znała Warcraft'a, to by i tak przypadł mi do gustu.

        Gra aktorska wypadła widowiskowo, szczególnie że aktorzy wcielający się w skórę orków łatwo nie mieli. Zero sztuczności, żadne maski, absolutny brak plastiku, gumy czy lateksu, jakby postacie zostały stworzone w całości przez ekipę Blizza, albo inaczej... jakby byli realni. Mimika, gesty, doskonale oddane emocje, nie ma się wręcz do czego przyczepić. Bohaterowie oddani tak pieczołowicie, że czułam się, jakbym znała ich od lat (w pewnym sensie znam ich od lat), ponadto broń i pancerze żywcem wyjęte z doskonale znanych gier, ale bez zabawkowej sztuczności. Swoją drogą miło jest zobaczyć niektóre z postaci w ich młodej wersji :P Nie jestem recenzentką, nie piszę tekstów, ale staram się jak mogę oddać na świeżo to co czuję ;)

        Efekty specjalne... raaaany, magowie rzucający zaklęcia, batalie, mak'gora, latanie, zbroje i pancerze, gryfy, krainy, nawet murlok! Z efektami mocno poszli do przodu, albowiem największy krytyczny krytyk filmowy (nie cierpię filmów, znajduję w nich wszystko co najgorsze i głośno o tym mówię) czyli ja, zauważył tylko jedną, trwającą sekundę scenkę, która bynajmniej nie pasowała. Dla ciekawskich, to rozkazy przy Portalu. Tak czy inaczej, w tym filmie NAPRAWDĘ nie ma się do czego przyczepić. Tak boleśnie rzeczywistego efektu rzucania zaklęć nigdzie nie widziałam, ponadto w scenach bitewnych też trudno doszukać się komputerowych interwencji, czego niestety nie mogę już powiedzieć o Hobbicie, którego tak bardzo lubię. Orcza społeczność wypada nie gorzej niż magowie i wydarzenia z nimi związane - są szczegółowo dopracowani a w każdego pojedynczego osobnika i osobniczkę tchnęli życie, podobnie z ich wilczymi wierzchowcami.

        Niektóre sceny w filmie potrafiły rozbawić widza do łez, o czym świadczyła niemała eksplozja śmiechu na sali kinowej, nie będę wspominała w którym momencie, ale na pewno nikt jej nie przegapi :P Ponadto kilka bardziej wyluzowanych, w sumie życiowych i empatycznych sytuacji także napotkamy, choć naprawdę sporo w tej produkcji smutku, bólu i brutalności. Co poradzić, obecnie istniejąca Horda rodziła się w bólu i cierpieniach, ale Przymierze też nie miało lekko. Może to właśnie dzięki temu jest to produkcja dojrzała i nie do końca przez to łatwa w odbiorze. Jeżeli ktoś zna historię Azeroth, jej bohaterów, wydarzenia oraz ich następstwa, dostanie w kinie wyjątkową historię, którą będzie mógł przeżyć i zrozumieć punkt widzenia obu stron konfliktu, odczuć głębię produkcji.

        Muzyka w filmie obowiązkowo musi być na wysokim poziomie, skoro Blizzard posiada własną symfonię (ale to nie ona tworzyła podkład) :P Ramin Djawadi stworzył piękną, jak nie rewelacyjną oprawę dźwiękową, trzymającą w napięciu, oddającą nastrój sytuacji, wpasowaną w wydarzenia a nawet postacie. Szczególnie motyw przewodni zapadł mi w pamięć, tak bardzo pasujący do Hordy, że wręcz ciarki mnie przechodziły od tych bębnów wojennych ;) Motyw z Wichrogrodu również jest kapitalny, nawiązuje do serii gier, ale mimo to wnosi powiew świeżości, nawiązuje, ale nie zmusza do słuchania tego samego podkładu, co w grze :)

        Reasumując... mój ojciec (maniak filmowy) określa tego typu produkcje mianem "bajeczek", generalnie nie wiem dlaczego, ale pewnie przez wgląd na tematykę fantasy. W przypadku filmu Warcraft: Początek dostajemy bajeczkę, bardzo brutalną bajeczkę o zdradach, przyjaźni, długiej drodze ku zrozumieniu i wiele można by się jeszcze doszukać, ale nie jestem na lekcji polskiego. Nie dajcie się zmylić bezsensownym opiniom mówiącym jak ten film przypomina grę, nie pozwólcie się przekonać, że to wszystko jest w grach i nie ma niczego nowego, ani tym bardziej nie wierzcie, że film jest marnym wymysłem reżysera i Blizzard'a, nic nie wartym i oklepanym. Poczytałam kilka opinii "znaczących" osób w internetach i jestem zażenowana, że gracze i filmowcy mogą takie brednie pisać. Zastanawia mnie, czy oni widzieli więcej niż kilka ujęć produkcji i czy dotarł do nich w ogóle sens wszystkich wydarzeń. Czy oni w ogóle zdają sobie sprawę, że WoW niewiele ma tu wspólnego z filmem? Dla zainteresowanych, film opowiada o początkach całej SERII gier spod szyldu Warcraft. Nie ukrywam, wychowałam się na tym uniwersum, przez pewien okres życia Azeroth było moim prawdziwym domem, a wiele gadżetów z serii zdobi mój pokój i półki, a mimo to byłam w stanie spojrzeć na film jako nową opowieść, a nie "bezlitośnie spłaszczony przez kinowy ekran" produkt (k*rwa serio?!). Tak po prawdzie, czytając niektóre recenzje zaczynam hołdować stwierdzeniu, "kobieto, do garów!"...

Saints Row: Gat out of Hell

        Już dawno się tak nie ubawiłam. Szkoda, że fabularnie gra jest tak krótka, ale na szczęście po jej ukończeniu jest tyle do roboty, że nuda tu nie straszy :D Ale za to straszą tu demony. Albo raczej to Gat i Kinzie straszą demony... jakby nie było, jest to wyśmienicie wykonany "samodzielny dodatek" do Saitnts Row 4, trzymający poziom i klasę, będący genialnie powaloną marką samą w sobie. Niewątpliwie jeszcze nie raz wrócę do tego tytułu pomimo narzuconej dwójki bohaterów i crashowania co jakiś czas (sterownik graficzny nie wiem z jakiego powodu wywala mi błąd przy grze o.O).

PLUSY:
  1. Fabuła - Saints Row znany jest ze swych zamiłowań do parodiowania wszystkiego co popadnie, tym razem dostało nam się piekło, niechciany ślub, upadli Święci i masa grzechów głównych... to znaczy broni głównych :D Do tego ekipa światowych sław na skalę epok, cwaniak ekonomista i pani prezydent (w moim przypadku akurat pani) z poprzedniej odsłony oraz dwójka zacnych Świętych w rolach głównych ;) A wszystko to okraszone czarnym humorem, ostrym językiem i pełną swobodą działania w mieście Szatana ^^
  2. Grafika -  na wysokim poziomie, przyprószona trochę komiksowym stylem, co jak najbardziej odznacza się w tytule na plus. Równie niepoważna co sama gra, bardziej mroczna, jak na piekielne standardy przystało oraz klimatycznie ubarwiona na potrzeby ukazania świata przedstawionego w bardziej... odŚWIĘTYnych kolorach ;)
  3. Muzyka - w poprzedniej odsłonie serii bardzo mi się podobała, tak i w tym tytule studio zadbało, by pobudzała do działania i oddawała nastrój akcji, wyzwania, dzielnicy czy sytuacji. Swoją drogą muszę znaleźć soundtrack do posłuchania, bo jest naprawdę rewelacyjny i nastrojowy ^^
  4. Róbta co chceta - rób co ci się podoba, kiedy ci się podoba i jak ci się podoba, pełna swoboda w dosłownym znaczeniu. Nie trzeba pchać fabuły do przodu, żeby gwizdnąć Szatanowi Piekło sprzed nosa, możemy latać, skakać, biegać, rozwalać, znajdować, kraść, spędzać czas, rywalizować, odpoczywać... Podoba mi się, że w grze jest dużo do zrobienia i nikt nie zmusza mnie do wykonywania tego w określony sposób i w określonym momencie.
  5. Piekło - czyli miasteczko do którego trafiamy, podzielone na pięć dzielnic tylko czekających na ich przejęcie. Świetnie zaprojektowane, doskonale oddające klimat modernistycznej wizji piekła z powłokami ludzi snującymi się po ulicach, rozjeżdżającymi się karetkami czy grzebiącymi w śmieciach... no po prostu kolejne niestandardowe miasto tętniące życiem :D
  6. Bohaterowie - Johnny Gat i Kinzie Kensington, para bohaterów którzy wyruszają w podróż do Piekła, by odzyskać swoją Szefową i przy okazji narobić niezłego bałaganu. Choć w poprzedniej grze nie przykładałam do nich zbytniej wagi, tak teraz poczułam do nich żywą sympatię :) Poza tym ich umiejętności wokalne są... godne podziwu xD
  7. Latanie - taaaaaa, możliwość latania w grze zawsze plusuję xD Takie moje małe marzenie, które nigdy się nie spełni - latać na własnych skrzydłach, a nie w metalowych ścianach ;)
  8. Światowej sławy bohaterowie - Szekspir, Vlad Palownik i pirat Czarnobrody... tych dwóch ostatnich to rozumiem, ale czemu Szekspir trafił do Piekła? ^^" Świetny z niego sojusznik, całkiem sympatyczny, pisze dobre sztuki i prowadzi jedyną tancbudę w Piekle :D W ogóle postacie zostały przedstawione w tak komiczny a zarazem oryginalny sposób, że niejednokrotnie padałam ze śmiechu xD Biedny resocjalizowany Vlad katowany brytyjskimi piośniczkami dla małych dzieci...
  9. Musical - Volition pojechało po bandzie, a raczej po Disney'u i zaserwowało graczom rewelacyjny (poważnie) musical w wykonaniu Szatana, jego córki oraz Kinzie i Gat'a xD W tym momencie zbierałam się z podłogi i jak mała dziewczynka z zachwytem patrzyłam na tę farsę na monitorze. I nie ukrywam, bardzo mi się podobało :D
  10. Cutscenki - jak już muszą być rysowane, to niech przynajmniej przechodzą w growe, jak w przypadku Gat out of Hell. Naprawdę dobrze je zaprojektowali, tym samym pokazując niektórym poważniejszym produkcjom, jak zrobić porządny filmik przerywnikowy.
  11. Siedem Broni Głównych - a każda z nich jest esencją innego grzechu. Lenistwo wypada naprawdę oryginalnie jako stary fotel z wbudowanymi giwerami i wyrzutnią rakiet. Podniecarka jako esencja żądzy ma chyba najlepszy efekt spośród wszystkich broni, natomiast esencja gniewu jest doprawdy śmiercionośna ^^ Całkiem ciekawie wykorzystali ten motyw.
  12. Zakończenia - w grze jest kilka możliwych zakończeń, w tym tak okrutne jak odtworzenie Ziemi i wymazanie Świętych oraz tak urocze jak spotkanie Gat'a z jego zmarłą miłością, Aiszą ^^ Chyba będę musiała przejść grę jeszcze ze 3 razy ;)
MINUSY:
  1.  Crashe - na jedną sesję gry potrafiło mnie wyrzucić ze dwa razy, co było doprawdy irytujące. Za każdym razem sterownik graficzny wyrzucał błąd i przestawał działać, nadal nie wiem dlaczego o.O Jak to dobrze, że autozapis jest bardzo częsty ^^
  2. Brak modyfikacji - niestety w żaden sposób nie możemy wpłynąć na wygląd i ubiór naszych postaci, co niestety troszkę mi tu nie pasuje :/ Jedyne sklepy jakie są w Piekle, to automaty z bronią i amunicją ^^"

wtorek, 7 czerwca 2016

Dungeons & Dragons: Daggerdale

        Sięgając po tytuł sygnowany moim ulubionym systemem Dungeons & Dragons spodziewałam się gry naprawdę dobrej, jak nie wręcz rewelacyjnej, w pamięci mając choćby świetną serię Neverwinter. Niestety, zawiodłam się tak mocno, że niesmak po tych kilku godzinach spędzonych nad Daggerdale pozostaje do teraz, a przecież nie jest wcale tak tragicznie! Gdyby studio odpowiedzialne za tego konsolowego bachora się nie rozpadło, mogłoby dopracować grę na tyle, by stała się przyjemną i wartą polecenia dojrzałą produkcją. W tym przypadku niestety ogromny potencjał został całkowicie zmarnowany, bo przecież slasher w świecie Faerunu to pomysł wprost genialny! Ale zamiast tego mamy w pełni zbugowany, monotonny symulator rozwalania goblinów z finałową walką tak frustrującą, że miałam ochotę rzucać wszystkim we wszystko - a słynę z ogromnych pokładów cierpliwości... no i z niechęcią wspominam fakt, że prawie całą grę przeszłam jako gumowy smurf...

PLUSY:
  1. Pomysł - Hack & Slash w świecie Faerunu? Slasher spod szyldu D&D? Biorę w ciemno! No i mam... Twórcy dostali moje pieniądze w głównej mierze za rewelacyjny pomysł, którego naprawdę mi brakowało jako zagorzałej miłośniczce tego gatunku. No i DeDeków, na których się wychowałam. Cholernie ubolewam nad faktem niegrywalności tytułu, bo gdyby o grę zadbano jak należy, to pewnie nie oderwałabym się od monitora jeszcze na długo.
  2. Postacie - do wyboru mamy krasnoludzkiego kleryka, ludzkiego wojownika, elfią łowczynię i niziołka czarownika, a cała czwórka została oddana w tym charakterystycznym, znanym z podręcznikowych ilustracji stylu, które mnie wprost urzekają. Niestety uroda gry na tym się kończy.
  3. Rozgrywka - nigdy nie oczekiwałam po slasher'ach wybitnej fabuły, głębokich emocjonalnych postaci czy rozbudowanych misji. Jest za to rozwałka, zdobywanie doświadczenia i elementy RPG doskonale znane z systemu D&D, które znacząco umilają rozgrywkę. 
MINUSY:
  1.  Sterowanie - typowo konsolowe, co przy użyciu myszki i klawiatury jest dosyć trudne, kanciaste i upierdliwe, kiedy postać nie jest w stanie nacelować przeciwnika, albo biega wokół złota, bo nie potrafi go podnieść. Oczywiście, mogłabym grac na padzie, ale nie po to przecież kupuję gry pod osprzęt PC.
  2. Ekwipunek - czysta, upierdliwa, minimalistyczna konsola. W sumie to bardziej mnie wkurza ilość wyglądów broni i pancerzy... Jeden model pancerza na każdą postać, a to jeszcze jak się w ogóle wyświetli to cud nad cuda! Ponadto każda z broni także otrzymała tylko jeden model, a przecież Dungeons & Dragons to w cholerę bogate uniwersum! No trudno, całą grę przechodzi się jedną i tak samo wyglądającą postacią... o ile ma się szczęście i w ogóle się gra postacią.
  3.  Wygląd postaci - zero jakichkolwiek szans na wpłynięcie na wizualizację postaci, co w D&D jest niedopuszczalne. Już pomijam opisany wyżej fakt, że modele przedmiotów niczym się od siebie nie różnią, to granie jeszcze elfką o mordzie jak buldog odzianej w szmaciane worki...
  4. Obrażenia - system obrażeń w D&D nigdy nie był dla mnie jakiś wyrazisty, ale za to go rozumiałam. W grze niestety ani go nie rozumiem, ani nie jest w ogóle sensowny. Jeżeli przedział obrażeń zadawanych przez broń wynosi 8-12, to dlaczego przeciwnikom zadaję zwykle 1-3 pkt? Przez jakiś czas potem zadaję wyższe, a potem znowu spadają... Pojęcia nie mam o co chodzi, bo na pewno nie są to kary za pancerz wroga czy co.
  5. Krótka - grę można ukończyć w czasie krótszym, niż standardowe 8 godzin w pracy (mnie tyle zajęło, bo zwiedzałam mapy). Może to i lepiej ze względu na nerwy podczas "zabawy", ale mimo wszystko za taką cenę to śmiech na sali. 
  6. Druga część finałowej walki - piękne zwieńczenie gry, spieprzone ogromnie wk*rwiajacym akcentem. Wspinamy się po smoczym grzbiecie, co nie jest w cale trudne, aby dostać się na łeb stwora, który w międzyczasie próbuje nas zrzucić lub przypalić. Drugi etap, już na czerepie, także jest łatwy o ile zapamięta się stałą kombinację (L1PF). Trzeci etap rozgwizduje wszystko, razem z ogromnym zapasem cierpliwości i spokoju. Trzeba w ciągu sekundy rozpoznać wyświetlający się klawisz i wcisnąć go. Inaczej smok albo nas pożre, albo zrzuci. I nie, to wcale nie jest łatwe, bo do dyspozycji są 4 klawisze, kombinacja jest losowa, ma się tylko sekundę na reakcję i trzeba to powtórzyć dwa razy. No, mnie się udało za piętnastym razem od rozpoczęcia liczenia, czyli dorzućcie do tego jeszcze jakieś dziesięć prób. No nie ma w Internetach nikogo, kto by nie narzekał na ten wkurzatron...
  7. Błędy, bugi, glitche... - w sumie te trzy wyrazy doskonale opisują całą grę. Nethey był pod wrażeniem, że mimo tego nie wyłączyłam gry w cholerę i nie cisnęłam jej w odmęty Steam'a. Ale do rzeczy: wrogowie znikają sprzed nosa i pojawiają się w połowie mapy; zanika podłoga, postać spada i wskrzesza się bez ekwipunku na 1 lvl; po wczytaniu gry trzeba przechodzić misje od nowa; po śmierci przeciwnicy często wstają i stoją, robiąc cholerny bałagan na polu bitwy. A najgorszy z tego wszystkiego jest obrzydliwy, plastelinowy, dwukolorowy, walący po oczach smurf. Skąd on się bierze? Ano po założeniu lepszych pancerzy nie wykrywa ich modeli i wali czym popadnie, czyli takim szajsem. Szajsem, którym przeszłam prawie całą grę. No to już jest po prostu przegięcie.. Epicka walka na smoku w wykonaniu zbugowanego smurfa...

niedziela, 5 czerwca 2016

Stare posty, nowe screeny

        Zabieram się do tego już od miesiąca, ale w końcu trzeba pospinać poślady i przysiąść ostatecznie, bo później nie będzie kiedy. A chodzi mianowicie o stare posty dotyczące ukończonych gier, w których widnieją screeny w niewielkiej ilości i generalnie bezsensowne. Swojego czasu (czytaj: parę miesięcy temu) Pater napomknął coś o opcji zwijania tekstu, którą do tamtej pory się nie interesowałam i żeby nie wydłużać noty wstawiałam po kilka screenów z gry. Oczywiście od momentu zainteresowania tą opcją ilość screenów z gier w moich notach drastycznie skoczyła w górę (bo według mnie każdy screen jest ważny >.<). 
        Stąd też konkluzja, że muszę przejrzeć stare noty i naprawić ten błąd. Najgorzej będzie z moimi ulubieńcami seryjnymi, czyli Mass Effect i Dragon Age... Wish me luck, 'cause I'm lazy xD

Might & Magic: Clash of Heroes

        Produkcja bardzo miło mnie zaskoczyła, mimo że podchodziłam do niej jak pies do jeża ^^" I chociaż z początku doprowadzała mnie do szału, to z czasem okazała się prosta i przyjemna w takim stopniu, że szkoda mi trochę było ją ukończyć. Od razu zaznaczam, że w multiplayer się nie bawiłam, bo jakoś nie cieszą mnie pojedynki z innymi graczami - szczególnie, że w Clash of Heroes bardzo duże znaczenie ma nie umiejętność i spostrzegawczość (choć są wybitnie ważne), a szczęście. A ja tego w grach nie mam za wiele ^^" Jednak jakby nie było, gra potrafi dać masę satysfakcji i frajdy, a sympatyczni bohaterowie i bajkowa kreska dopełniają uroku tych niebanalnych potyczek :)

PLUSY:
  1. Grafika - nie jest szczególnie pierwszorzędna, ale doskonale pasuje do klimatu panującego w samej grze. Kreskówkowa, bajkowa wręcz oddaje cały urok fantastycznego świata w formie lekkiej i przyjemnej, do tego wzbogacona prześlicznymi przerywnikami graficznymi, które porwały mi serce xD Reasumując: Heroes of Might & Magic na luzie ;)
  2. Muzyka - nie zdałam sobie sprawy że nucę bitewny kawałek, kiedy rozpoczęłam kolejne starcie i... właśnie ten kawałek przewijał się w tle. Muzyka jest bardzo przyzwoita, pozwala poczuć otaczający nas świat, jednocześnie nie będąc nachalną i wkurzającą. 
  3. Fabuła - generalnie to wokół niej kręci się cała gra, chociaż wydawać by się mogło, że to przecież bitwy są tu podstawą. Otóż fabuła jest całkiem ciekawa i intrygująca, przedstawiona w sposób bardzo swobodny i z dawką lekko naiwnego humoru, który wzbudza sympatię. Poznajemy piątkę młodziutkich bohaterów, których tragiczny wypadek zmusza do ruszenia w świat i ocalenia go przed złem. Nie wędrują oni jednak razem, ale każde z osobna, co daje pięć rewelacyjnych kampanii do przebycia. 
  4. Zaklęcia - niejednokrotnie ratujące z opresji tyłek naszego bohatera, pozwalają na przechylenie szali zwycięstwa na naszą stronę w co bardziej wymagających potyczkach. Jedyne co mnie irytowało, choć było to dobre rozwiązanie, to ładowanie paska "many", czyli de facto ładowanie samego zaklęcia - poprzez otrzymywanie obrażeń (bohater) i tworzenie punktowanych konfiguracji (tzn. takich, które zwracają turę, jak dla przykładu usunięcie jednostki blokującej formację). Każdy z bohaterów posiada indywidualne zaklęcie, które moim zdaniem odgrywa  ważną role w najtrudniejszych walkach z bossami.
  5. Artefakty - kolejne, bez czego przejście gry stałoby się niemal niemożliwe. Nie, po prostu byłoby niemożliwe xD Ponadto same w sobie są dosyć ciekawą atrakcją, ponieważ niejednokrotnie podnoszą zdolności jednostek elitarnych i legendarnych. Pozostałe w znacznym stopniu wpływają na samą rozgrywkę - wskrzeszają bohatera (przy jednym z bossów jest to jedyny warunek przejścia starcia), usuwają koszt przyzwania jednostek, odbierają wrogiemu bohaterowi punkty wytrzymałości co turę itp.
  6. Jednostki - podzielone na zwyczajne, elitarne i legendarne. Zwykłych potworków posiadamy nieskończoną ilość, a formowanie ich nie wiąże się z żadnymi benefitami, aczkolwiek posiadają swoje drobne umiejętności podstawowe. Inaczej się ma sprawa z jednostkami elitarnymi, do których aktywacji wymagane są dwie jednostki podstawowe, a do elitarnych cztery. Mają one w zanadrzu specyficzne umiejętności potrafiące wyrządzić niemałe szkody wśród szeregów wroga, ale też kosztują swoje i można mieć tylko ograniczoną ilość takich bestyjek. Warto zaznaczyć niemiły fakt, że bezczynne jednostki elitarne i legendarne bezpowrotnie tracimy w przypadku, gdy zbije nam je przeciwnik.
  7. Bitwy - z początku nie potrafiłam się do nich przekonać, każde starcie to była droga przez mękę, a każdy przeciwnik dziwnym trafem dostawał akurat to czego potrzebował i kiedy potrzebował. Nie ukrywajmy faktu, że spore znaczenie w tej grze ma szczęście, bo jednostki otrzymuje się absolutnie losowo - przeciwnik może w jednej turze zasłać formacjami całą swoją połowę, a gracz może zrobić jedną lub dwie. I tak dostawałam cholery przy kampanii Sylwan (początkowej), a przede mną jeszcze cztery i coraz trudniejsze. Aż w końcu posiadłam pełną wiedzę podstawową, zdobyłam pierwszy artefakt i jednostkę elitarną i jakoś tak poszło znacznie lepiej :D I potem jeszcze lepiej i w końcu gra zaczęła mnie cieszyć a kolejne sukcesy tylko potęgowały efekt - nawet porażki tak bardzo nie raziły :P Wspomnienia warte są także niestandardowe potyczki, w których celem jest trafienie lub NIE w ruchomy cel, równoczesne uderzenie w dane miejsca itd.
  8. Bitwy-Zagadki - bardzo ciekawa forma starcia polegająca nie na brutalnej sile armii, ale na elastycznym umyśle ich dowódcy. Otóż w ciągu jednej tury trzeba tak wymyślnie utworzyć formacje z dostępnych jednostek, by zbić jednostki przeciwnika.Wydaje się łatwe, ale trzeba trochę pogimnastykować mózg, bo do łatwych one nie należą ;)
  9. Szkolenie - wstyd się przyznawać, ale dopiero w trzeciej kampanii, na dodatek przypadkiem dowiedziałam się, że można wziąć udział w losowych bitwach z losowym przeciwnikiem o losowym przedziale poziomów i nabić punkty doświadczenia bohaterowi i jednostkom >.< W grze są po prostu szczególne miejsca, gdzie "dzicy" bohaterowie mogą zaatakować naszego - można takiego delikwenta wtedy odesłać z kwitkiem klikając szybko na tarczę, lub zaczekać aż zaatakuje. No cóż, dobrze, że w ogóle się o tym dowiedziałam, bo finał gry byłby cienki xD