poniedziałek, 20 lipca 2015

Coś pecha mam ostatnio...

        I to nie jest ani żart, ani paranoja o.O Pech mnie złapał i trzyma tak mocno, że trudno to w ogóle opisać... dostałam tydzień abonamentu do World of Warcraft za darmo od Blizzarda (jak każdy posiadacz tego tytułu zresztą): powiecie, że powinnam się cieszyć - a ja miałam tyle czasu na grę, że gdyby wziąć wszystko razem, to nawet 20h by nie było... 7 dni, hehe, dobre sobie. Pograłam może jeden. 
        Kolejna kwestia - starzy wyjechali na dwa tygodnie, więc chata wolna i luuuz. Pomyślicie: można grać ile dusza zapragnie, balować, robić co wpadnie do głowy! Ta, po pracy do roboty (tj. pranie, gotowanie i sprzątanie), po robocie siłownia, bądź kąpiel i trzeba nyny bo do pracy nie wstanę, a tu jeszcze akwarium się powiększyło i świniaki mają widzimisię... xD
         Next! Tuż przed wyjazdem kupiłam Zumę na platformie Steam jakoś za dyszkę i co? Teraz ta sama Zuma jest za darmo na Origin'ie... >.< Jedyne co mnie pociesza to fakt, że na Steam obsługuje więcej osiągnięć i jest kompatybilna całkowicie z Raptr'em xD
        No i dziś to przekręt roku... zostałam oddelegowana z pracy do innego obiektu, oddalonego o bite pół godziny drogi samochodem, na kompletne zadupie w Mikołowie... co prawda tylko do piątku i w fajnych godzinach, bo od ósmej do szesnastej, ale... zadupie, siedzę sama, nikt nic mi nie powiedział co mam robić, dowiedziałam się o tym dzisiaj na swojej zmianie (a mianowicie, że jadę na Mikołów i bez dyskusji)... przynajmniej wywalczyłam służbową taksówkę xDDD A co :D Jakoś się przeżyje do tego piątku 16:00.

        Ale doprawdy, mniejszych przykładów pecha byłoby więcej, ale nie ma sensu aż tak marudzić. Wrzucę za to screena Czerwonofutrej i jej Blondaska xD Tylko tyle poziomów nabiłam, choć w 7 dni dałoby setkę wycisnąć...


sobota, 11 lipca 2015

Złośliwy powrót do domu...

        Dlatego taki tytuł, gdyż ostatnie dwa dni nad morzem były raczej zimne, wietrzne i ponure, natomiast pogoda w Katowicach po powrocie była słoneczna, upalna i okrutnie tym samym dobijająca... Ech, a miałam nadzieję, że jeszcze dopiekę się na ładny brąz (solarium na dobitkę odpada - skóra po nim jest obrzydliwie pomarańczowa...), bo mimo wszystko bardziej mi się podoba moja skóra właśnie w takim odcieniu. No trudno, pozostają weekendowe wędrówki na ogródek. Dobre i to w mieście takim jak Katowice.
        Podróż minęła tak samo gładko jak droga do Gdańska: drogi nie zakorkowane, szlabany na A1 podniesione, klima, wygodne fotele, brak malkotentów drogowych i obyło się bez jakichś tam pomniejszych zgrzytów. Ogółem pięć i pół godziny w trasie z jednego końca Polski na drugi. Rewelka jak dla mnie.
        Teraz tylko pozostaje obawa przed dniem jutrzejszym... ogłoszenie wszem i wobec zaręczyn... co spowoduje falę miliona i jednego pytania... odbijanie piłeczki brata Nethey'a, masakrycznie zakochanego w Chorwacji (afektu którego prawie nikt nie podziela, a ja jej wprost nie cierpię) i stale próbującego nas namówić na wyjazd w te koszmarne krainy. Do tego impreza urodzinowa Nethey'a, który nigdy nie wie co chce dostać na urodziny... Czy coś pominęłam? Nie, chyba nic... 
        I jeszcze muszę przeżyć rzęsę, która wbiła mi się cholernie głęboko między powiekę a gałkę oczną, której nawet powódź kropli do oczu nie potrafi wytargać. Doprawdy, dawno nie czułam takiego bólu jak wtedy, gdy mi się tam nadziała... myślałam, że będę po ścianach chodzić, masakra... tak czy inaczej, dwie godziny walki sprowadziło się do tego, że rzęsa zaległa w zewnętrznym kąciku oka i złośliwie wbija się co rusz, nie dając się wyszarpać ze swego nowego domu...
        Powiedzcie mi, proszę, na cholerę ludziom rzęsy, skoro pożytku z nich nie ma (bo przecież one przed niczym konkretnie nie chronią - kropla potu zawsze dostawała mi się do oka, kiedy przebiła barierę brwi), a jedyne co robią, to wpadają do oczu >.< No litości...

        Tak marudzę, że nigdy bym nie pomyślała, że właśnie wróciłam z wakacji. Cóż, trudno, mam powody. Ale jedyny plus jest taki, że świniaki ucieszyły się na nasz widok. Krówcia zaczęła wrzeszczeć (starsza mówiła, że pod naszą nieobecność nawet nie burknęła, a normalnie na dźwięk otwierania lodówki to pół osiedla ją słyszy), a Perełka odtańczyła swój radosny potupaniec wokół krzesła. No i jak tu się nie uśmiechnąć?

niedziela, 5 lipca 2015

Na każdego potwora nadejdzie w końcu pora

        Od godziny 9:30 jesteśmy w Gdańsku. Droga była naprawdę świetna (bramki otwarte na A1), ponadto żadnych korków i w ciągu pięciu i pół godziny przejechaliśmy z Katowic nad upragnione morze. Tak więc opalańsko już było, zwiedzenie naszej ulubionej stołóweczki także, a potem popołudniowy spacer do Parku w Oliwie... i zostałam zaobrączkowana. Równo o godzinie 16:00 Nethey mi się oświadczył...
        Nie pytajcie... do teraz patrzę na dłoń nie mogąc się połapać czy to sen czy jawa. Aż strach, że jak jutro wstanę, to wszystko okaże się tylko pięknym snem...

P.S. Całkiem niedawno jeszcze zastanawiałam się, co babom odbija kiedy nadchodzi moment, w którym mężczyzna klęka. Teraz sama się zastanawiam, co się dziś wydarzyło xD